czwartek, 19 września 2013

1. Kupuję chleb z kobieto-ptakiem


Wpadłam mojej kochanej mamie ramiona. W myślach cały czas chodziły mi jej słowa: "Jedziemy do Ameryki". W głowie mi się nie mieściło, że wreszcie moje marzenia się spełnią. Nigdy nie sądziłam, że wyjadę w ogóle z kraju. W końcu moja rodzicielka była mało zarabiającą korepetytorką z języka angielskiego. Według mnie powinna zarabiać o wiele więcej, jest dobrym fachowcem- mnie bardzo szybko i łatwo nauczyła tego języka i teraz umiem mówić płynnie z akcentem amerykańskim. Dlaczego amerykańskim, a nie angielskim? Ponieważ mój "ojciec" był Amerykaninem, a ona chciałaby żebym ZAWSZE była gotowa na ewentualne spotkanie z nim. Niedoczekanie jej. Mój ojciec nie zasługuje na moją mamę, którą beztrosko zostawił. Gdybym "ewentualnie" go spotkała to przywaliłabym mu w ten jego głupi łeb. Wracając do tematu: okropnie cieszę się z wyjazdu. Z tego, co się dopiero dowiedziałam to mama znalazła pracę na nowym kontynencie, gdzie wreszcie ktoś ją docenił i będziemy mieszkać w wieżowcu na Manhattanie!!!! Mieszkanie będzie opłacane przez firmę zatrudniającą mamę, a ona tym razem będzie uczyć języka polskiego. Wiedziałam, że tego dnia już nic nie może zepsuć. Dzisiaj jest już zakończenie roku, więc na Nowym Kontynencie będę przez wakacje i następny rok szkolny. Nie będę szła do pierwszej liceum jak tutaj w Polsce normalne 16-latki,  tylko do High School. Jeszcze tylko jeden dzień okropnego gimnazjum. Jak to ktoś tam powiedział "Ja nie byłem w piekle. Mnie gimnazjum ominęło."*. Na szczęście mamy mieć tylko pierwsze dwie lekcje, a później rozdanie świadectw i wolność. 
Jeszcze raz przytuliłam mocno mamę i zakładając w pośpiechu torbę na ramię, ledwo co wbiegłam do autobusu, a drzwi się za mną zamknęły w ostatniej chwili. Gdybym nie zdążyła musiałabym czekać z 10 minut na następny, a wtedy na pewno bym się spóźniła. Parę minut później byłam na miejscu i już na wejściu zobaczyłam grupkę tych wymalowanych lafirynd. Prawie każda miała farbowane końcówki włosów, tonę makijażu i spódniczki ledwo co zakrywające pupę. Prychnęłam, gdy spojrzały na mnie. Jedna "przypadkiem" powiedziała głośniej:
- Wiecie, ja w tym roku na wakacje jadę do Ameryki. Ale wiecie, nie wszystkich na to stać. - I wymownie popatrzyła się na mnie, a jej koleżanki zachichotały. Zagotowało o się we mnie ze złości. Nie będą mną pomiatać nie dzisiaj, nie mną. Podeszłam do nich i powiedziałam:
- A wiesz, to może się spotkamy na Manhatanie, bo tak się składa, że będę tam mieszkać całe wakacje i następny rok – Powiedziałam, odwróciłam się na pięcie i nawet nie oglądając się za ich zdziwionymi twarzami, odeszłam.
***
*Trzy dni później*
Włożyłam jeszcze kosmetyczkę i zamknęłam walizkę. Ostatni raz popatrzyłam na swój pokój, jeśli tak można było nazwać moją małą komórkę. Ledwo co mieściło się już przymałe łóżko, biurko 1m x 1m i parę półek, zawieszonych w miejscach, gdzie tylko dało się je wstawić. Dalej szłam mini-korytarzykiem, w którym zostawiłam moją powycieraną torbę podróżną i weszłam do minisalonu,  połączonego z mini-kuchnią i mini-jadalnią, która składała się z kwadratowego mini-stołu i dwóch krzeseł. Właściwie wszystko było mini. Jedynym sprzętem elektronicznym w naszym domu była służbowa komórka mamy, której właściwie już nie miała i stary komputer. Nie żeby nie było nas na nic kompletnie stać, ale moja mama po prostu odkładała pieniądze na moje studia i na wspólny wyjazd za granicę, który miał nastąpić w przyszłym roku, ale się przyśpieszył. Moja mama właśnie pakowała ostatnie rzeczy. Było ich trochę mało, więc zmieściłyśmy się w dużą walizkę i moją torbę.
 Na lotnisku wszędzie się rozglądałam. Byłam tu w końcu pierwszy raz. Mama mi opowiadała jak kiedyś z moim tatą często podróżowała. Szybko przerwałam jej ten temat i wypytywałam o wszystko inne.

~*~
*parę godzin później*
Czy ja właśnie przechadzałam się uliczkami Nowego Yorku? To takie super wiedzieć, że twoje największe marzenia się spełniają. I to pomyśleć, że tutaj idę do piekarni po coś tak oczywistego jak chleb! To po prostu jest nie do ogarnięcia. Wchodzę do sklepu,  myślami będąc przy moim nowym cudownym mieszkaniu w wieżowcu, przy minie mojej kochanej mamy zachwycającej się nowym mieszkaniem i wiedząc, że wreszcie może dać mi warunki do dobrego życia, przy Statule Wolności, którą widziałam jadąc taksówką z lotniska, przy... przy... No wszystkim! Nic nie może zepsuć tej chwili. Dosłownie nic. Nawet jeśli okazało by się, że jakaś lafirynda z mojej szkoły będzie moją sąsiadką.
Chyba, że dziwne kobieto - ptaki, które widzę stojąc w kolejce po pieczywo...


 ____________________________
*Słowa Niekrytego Krytyka.

____________________________

Rozdział baaaardzo krótki i leciutko zagmatwany, ale dalsze będą już lepsze. Po prostu jak najszybciej chcemy dojść do Obozu Herosów.
Ala

9 komentarzy:

  1. Zapowiada się ciekawie ;D Już nie mogę doczekać się reszty *.*

    OdpowiedzUsuń
  2. mi się podoba a mnie chyba znacie nie? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie się zapowiada, macie bardzo lekki styl pisania i dobrze się to czyta :)
    Obawiam się jednak, że do USA leci się trochę dłużej niż "parę godzin". Plus odprawy, przejzd z lotniska... rozumiecie?
    Taka tylko dorbna uwaga...
    Pozdrawiam,
    Szalona, S&S

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobra. Od paru dni sobie obiecywałam "Przeczytam całego tego bloga", od kiedy przeczytałam rozdział 20. Niestety, czasu nie było ("kochane" gimnazjum). Jestem ciekawa, co to za kobieto-ptaki, więc czytam dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobra, dużo nie będę pisać, jest 23, a ja chcę wszystko nadrobić w jeden dzień- podoba mi się, nic dodać, nic ująć <3
    Amadea :3

    OdpowiedzUsuń
  6. O :) Kobieto-ptaki zawsze spoko :) Pozdrawiam, Bian ;33

    OdpowiedzUsuń