poniedziałek, 28 kwietnia 2014

30. W egipskich ciemnościach


Annabeth ponownie omówiła nasz plan ucieczki, a ja mimowolnie skierowałam swój wzrok na Percy’ego, który co jakiś czas także zerkał na mnie skołowany. Niespecjalnie mu się dziwiłam. Jestem tylko o rok młodsza, a gdy dowiedziałam się, że mam brata też nie mogłam się do tego przyzwyczaić. Teraz jest kompletnie inaczej. Wtedy wiadomość o rodzeństwie wydawała się tak daleka i mało możliwa. Było jeszcze tak dużo czasu do pierwszego spotkania, a to tutaj stało się to tak nagle. Porwanie, Egipt, cela i BUM! - W ciągu zaledwie paru chwil. Z jednej strony byłam przeszczęśliwa z pierwszego spotkania, które wyglądało tak jak je sobie wyobrażałam (pomijając fragment, iż jesteśmy uwięzieni), ale jednak nie wiedziałam, co planuje Eva – jeśli cokolwiek zamierza zrobić. My omawiamy plan ucieczki, a to może przeszkodzić mojej przyjaciółce.
- Annabeth – zwróciłam się do córki Ateny, - ale jeśli wcześniej nie udało się wam stąd wydostać, to co zmieni nasza obecność?
- Kate, już to mówiłam. Teraz mamy jakąkolwiek broń. – Przewróciła oczami w geście irytacji i wskazała ręką na trójząb, który zdecydowałam się oddać Percy’emu. Byłam pewna, że on lepiej sobie poradzi z tego rodzaju bronią.
Kiwnęłam do Annabeth by przyznać jej rację i wysłuchałam planu. Przyznam, że był bardzo przebiegły. Nie umiałam docenić mądrości dzieci Ateny, gdyż ona była pierwszą córką bogini mądrości, którą lepiej poznałam. Ku mojej uldze okazało się, iż Annabeth także miała ze mną sny. Powiedziała, że nie ma pojęcia skąd ta więź.
Gdy wszystko zostało omówione położyliśmy się na pryczach, a Jason, gdyż dostał ostatnią wartę pilnowania czasu, miał za zadanie nas obudzić o odpowiedniej porze. Ogarnęłam wzrokiem ciemne oraz zakurzone pomieszczenie, po czym zamknęłam oczy i wyczerpana wpadłam w objęcia Morfeusza. 

~*~

Rozejrzałam się zdezorientowana po miejscu, w którym się znajdowałam. Rozległa plaża po jednej stronie oraz tajemnicza dżungla po drugiej. Słońce wisiało wysoko nade mną, świecąc w oczy. Po krótkiej chwili zorientowałam się, że była to wyspa, z której wypłynęłam po ostatni klucz i ta sama, na której powinna znajdować się Eva. Nie myliłam się. Moja przyjaciółka niemal od razu po moim "olśnieniu" pojawiła się naprzeciwko. Pokonałam szybko parę kroków, po czym rzuciłam się jej w ramiona. Ona odwzajemniła uścisk, ale szybko oderwała się ode mnie i zaczęła do mnie mówić, patrząc się w moje oczy:
- Kate, nie martw się. Już planujemy jak was wydostać. Jeśli będziecie mogli, postarajcie się dojść do wyjścia, ale nie próbujcie go przekroczyć, gdyż ten, kto to spróbuje umrze. – Jej głos był poważny, a wszystko mówiła szybko. Widać było, że wyuczyła się tej kwestii na pamięć. Moją uwagę przykuła jednak inna sprawa: mówiła o sobie w liczbie mnogiej. Niestety nie dała mi dojść do głosu. – Uważajcie na zachodnią część piramidy, gdyż tam jest najwięcej pułapek, a im wyżej i bardziej na wschód, tym mniej ich będzie.
- Eva, ale…
- Nie na długo uda mi się utrzymać to połączenie. Pamiętaj o wszystkim, co ci powiedzia… – Ostatnie kwestie były lekko przygłuszone, a obraz zaczął się rozmazywać… 

~*~

- Kate - szepnął mi do ucha Drake, potrząsając lekko za ramiona. Zamrugałam parę razy powiekami by przyzwyczaić oczy do ciemności. Wszyscy siedzieli w kółku i mówili coś półszeptem. Natychmiast przypomniałam sobie o moim dziwnym śnie, więc podeszłam do nich by powiadomić ich po planach mojej przyjaciółki.
- ... możemy już zaczynać. Za chwilę powinni podać posiłek - dokończyła Annabeth.
- Słuchajcie, dzisiaj w nocy... - zaczęłam.
- Kate, już czas. Potem nam powiesz. - Przerwała mi córka Ateny.
- Ale to jest ważne! - sprzeciwiłam się.
- Nie mamy czasu! - Jej słowa potwierdziły ciężkie kroki, które świadczyły, że ktoś zbliżał się do naszej celi. Wszyscy zerwali się na stanowiska, a ja nie posiadając wyboru także to zrobiłam. Szczerze mówiąc to nie miałam wielkiej roli do odegrania w tej sytuacji. Sześć siódmych Wielkiej Siódemki jeszcze nie wiedzieli jaki poziom osiągnęłam przez parę ostatnich dni. To działo jednak też w drugą stronę - nie wiedziałam co oni potrafią. Dlatego też razem z Drake'iem oraz Hazel stanęliśmy w kącie by w razie potrzeby pomóc reszcie.
W drzwiach słychać było przekręcenie klucza, a następnie głośne skrzypnięcie metalowych drzwi. W wejściu stanął mojej wielkości troll. Trzymał w rękach tacę, na której postawiony był pojemnik ze skromną ilością jedzenia dla nas. Niestety miałam już zaszczyt spróbowania tego ohydztwa.
Piper cichym, lecz stanowczym głosem, używając czaromowy rozkazała by wszedł dalej, co on bez wahania wykonał. Następnie wszystko stało się w przeciągu paru sekund. Percy pchnął w niego trójzębem, tak że upadł na plecy z cichym jękiem. Jason związał go prowizorycznymi, wietrznymi linami, a w tym czasie Annabeth owinęła go sprawnie łańcuchami, które nie wiem skąd wytrzasnęła. Potem wyjęła jego klucze do celi i przeszukała wszystkie kieszenie. Znalazła tam sztylet, który zgodnie uznaliśmy, że powinna sama wziąć oraz kompas. To było tyle z przydatnych rzeczy. 
Frank przemienił się w jadowitego węża. Wypełzł i sparaliżował pozostałych strażników. Wyszliśmy na korytarz, który prowadził w dwie strony. Odebraliśmy strażnikom broń. Teraz tylko ja i Hazel nic nie miałyśmy. Chciałam zasugerować kierunek i streścić mój sen, ale ponownie nie dopuszczono mnie do głosu. Ja rozumiem, że nie mamy czasu i tak dalej, ale jeśli jej matka jest boginią strategii to powinna mnie wysłuchać, prawda? Tak mi się przynajmniej wydaje. Nie nalegałam jednak, bo wszyscy jak jeden mąż polegali na Annabeth.
Modliłam się by wybrała wschód, który miał być łatwiejszy do pokonania, ale nie mając kompasu nie dowiedziałam się co wybrała. Żwawym krokiem pokonaliśmy parę nic mi nie mówiących korytarzy. Zaczęłam się uspokajać myśląc, że może nie będzie tak trudno. Jednak nagle usłyszałam głośny śmiech.
Zaczęłam rozglądać się nerwowo, ale nic nie zobaczyłam. To coś szturchnęło mnie za ramię i popchnęło na ziemię. Złapałam się z jękiem za obolałą rękę. Poczołgałam się cicho do ściany i usiadłam tyłem do niej, by nic nie mogło mnie zaskoczyć od tamtej strony. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, gdyż wszyscy wymachiwali bronią, mając nadzieję, że może uda im się trafić w przeciwnika. Jak walczyć z kimś kogo się nie widzi? Co jakiś czas ktoś był szturchany, albo popychany, a z najróżniejszych miejsc wydobywał się złowieszczy chichot. W pamięci przesortowałam wszystkie potwory, które posiadały umiejętność znikania.  Niestety nic nie przychodziło mi do głowy. Spróbowałam z drugiej strony. Ten śmiech kojarzył mi się z... harpią. Tylko że one nie się takie trudne do pokonania, a ta jest wyjątkowo szybka. Chwilę... była taka jedna, której imię oznaczało "wichrowa", "wietrzna", czy jakoś tak. Tylko że ona nie mogła stać się niewidzialna. Dobra, mniejsza o to. Poznanie imienia tej harpii nie sprawi, że będę mogła ją pokonać. Pewnie Annabeth zaraz coś wymyśli. Dobra, nie. Nie mogę jak jakaś idiotka siedzieć tutaj pod ścianą, kiedy oni walczą i liczyć na to, że córka Ateny coś wymyśli. Zresztą harpia nic nam nie robi... Właśnie! Ona nic nam nie robi! Ma nas jedynie zatrzymać, ale jeśli sama się wymknę... W mniej niż sekundę w mojej głowie narodził się  zwariowany plan, który postanowiłam wcielić w życie.
Powoli zaczęłam się przesuwać w stronę Drake'a, a następnie szepnęłam mu do ucha by oddał mi swój miecz. Niechętnie, ale na szczęście mi zaufał. Wymknęłam się drzwiami, po czym zaczęłam szukać jakiejkolwiek kropelko wody. Na moje nieszczęście nie było całkowicie nic. Postanowiłam się skupić. Może przy odrobinie szczęścia uda mi się samej wyprodukować wodę? Dobra, skupienie. Zamknęłam oczy. Skupienie i myślenie tylko o tej nieszczęsnej cieczy... Bogowie, czemu właśnie kiedy chcę myśleć jedynie o jednej rzeczy, do głowy przychodzą mi miliony innych myśli?
Nie ma za co.
Podskoczyłam zaskoczona i dopiero po chwili doszła do mnie informacja, że ten głos odezwał się tylko w mojej głowie. Otworzyłam powoli powieki, po czym ujrzałam przed sobą, leżącą na ziemi, buteleczkę z odrobiną zwyczajnej wody.
- Dzięki, tato - mruknęłam pod nosem, ale zaczęła we mnie kiełkować nadzieja.
Okręciłam nakrętkę z pojemnika i zaczęłam powiększać objętość płynu. Gdy pomieszczenie było już prawie całe wypełnione cieczą, otworzyłam drzwi do pomieszczenia, gdzie moi przyjaciele całkowicie bez poczucia czasu cały czas walczyli z harpią. Woda za moją pomocą zaczęła wlewać się do pokoju. Sterowałam ją tak, by omijała twarze półbogów, a oni zaprzestali bezsensownej walki. Zaczęli przyglądać się temu co robię. 
W końcu woda doszła do ostatniego kąta i zgodnie z moimi przewidywaniami... Ominęła niewidzialny kształt wielkości ptaka z ludzką głową, czyli harpię. Podeszłam do niej i wbiłam miecz Drake'a w jej ciało. Następnie zaczęłam zmniejszać objętość wody, po czym schowałam ją do buteleczki.
Ogarnęłam wzrokiem przyjaciół i udając, że nie widzę ich zdziwionych min oraz ledwo powstrzymując się od śmiechu, zapytałam:
- To teraz mogę Wam opowiedzieć mój sen?


Mamy już 30 rozdziałów :) Prosimy o komentarze!Ala i Maria

wtorek, 1 kwietnia 2014

29. I wtedy uniosłam trójząb i poczułam, jak wstępuje we mnie moc Posejdona...

  Płynęłam już około pół godziny, ciągle w dół. Robiło się to już zdecydowanie nudne. Nic więc dziwnego, że kiedy zauważyłam, że coś się błyszczy szybko popłynęłam w tamtym kierunku. Okazało się, że mój pośpiech miał jakieś podstawy: były to duże metalowe drzwi ze śluzą. Szybko wsunęłam się do środka. Gdy woda opadła, ruszyłam naprzód w ciemny korytarz. Postąpiłam jednak o jeden krok za daleko. Że ścian i sufitu wysunęło się mnóstwo pułapek, które uruchomiłam stając na płytce naciskowej. 

Myślałam, że mam wyjątkowe szczęście unikając tego wszystkiego, kiedy jeden jedyny kolec, zapewne umazany jakąś śmiertelną trucizną, wbił mi się w lewe ramię. Bardzo możliwe, że wrzasnęłam z okropnego bólu, który przeszył mi rękę, a następnie rozszedł się po całym ciele. Nikt i tak by mnie nie usłyszał. Nie sposób opisać, jak się wtedy czułam. W sensie... Niby wiedziałam, że prawie wszyscy herosi umierają młodo i tak dalej, ale dopiero w moich ostatnich chwilach naprawdę pojęłam, że dotyczy to również i mnie samej.  A jedną z moich ostatnich myśli było to, że niestety nie mam obola, którym po śmierci mogłabym zapłacić za przewóz przez rzekę Styks. Ciekawe, czy to prawda... Te wszystkie opowieści o Podziemiu i tak dalej... Czy trafię do Elizjum? A może wiecznie będę się błąkać po drugiej stronie podziemnej rzeki Styks? Nie sposób było jeszcze tego określić.

Pozostało mi tylko czekać, czując jak trucizna pożera moje ciało.

K O N I E C.

______________________________________

  I właśnie w takich momentach nie wiem, co powiedzieć... Co napisać. Chcę tylko Wam podziękować. Za to, że wytrzymaliście to wszystko, że dotrwaliście z nami aż do teraz, aż do końca. Chcę wam podziękować za to, że byliście z nami przez ten cały czas, że... No dobra, bez zbędnego gadania: Prima Aprilis!

Nie bójcie się, ani nam w głowie tak kończyć tę opowieść. Po prostu nie mogłam się powstrzymać od takiego małego żarciku. Zapomnijcie wszystko, co przeczytaliście. Rozdział znajduje się niżej ;). Chcę jaszcze tylko napisać, że dzisiaj (tak, w Prima Aprilis -,-) piszemy sprawdzian szóstoklasisty, więc bardzo was proszę, abyście trzymali za nas kciuki. 

Maria

______________________________________
  Moje zdolności nawigacyjne wskazywały na to, że była to jakaś jeszcze nieodkryta wysepka na Oceanie Spokojnym. Świetnie, to dobrze dla mnie.
Zanurzyłam się głębiej. Było tutaj już bardzo ciemno, ale ja jakoś wszystko widziałam. Właściwie to nic nie widziałam, ale w jakiś sposób dokładnie wiedziałam, gdzie, co się znajduje. Przypominało to pewien rozdaj echolokacji, którą posiadają delfiny i niektóre ryby.
Powoli dostrzegałam, że dno opada, i zmienia swój kształt. Znajdowałam się w Rowie Mariańskim. Było to jednak w pewnym sensie nieco niepokojące.
Zauważyłam, że nieopodal leniwie płynie mały rekinek. Początkowo przestraszyłam się, ale on zaczął się do mnie łasić, więc pogłaskałam go po grzbiecie. Przypomniałam sobie jednak, po co tu jestem, gdy zauważyłam, że gdzieś w dole coś się błyszczy. Serce mi zamarło, gdy zrozumiałam, co konkretnie to jest. 
Moja bransoletka! Musiałam ją upuścić, gdy głaskałam rekina, a teraz nie było już żadnych szans, aby ją odzyskać. Byłam taka głupia! Przecież to moja jedyna broń, w ogóle jedyna rzecz, jaką tutaj miałam!
No cóż, trzeba grać takimi kartami, jakie się posiada. A że ja nie posiadałam żadnych, teoretycznie nie mogłam zrobić nic. A właściwie to mogłam tylko iść (a raczej płynąć) dalej. Kiedy jednak ujrzałam niewielką grotę w skalnym dnie oceanu, nie mogłam się powstrzymać od zajrzenia do niej. Jednakże to, co ujrzałam w środku skłoniło mnie do głębszego przeszukania jej.
  Fakt, jak głupia byłam uderzył mnie sekundę zanim się zorientowałam, co właściwie mnie otacza, gdzie się znajduję. Chyba naprawdę mam glony zamiast mózgu! Który bóg mógłby strzec klucza zatopionego jedenaście tysięcy metrów pod poziomem morza? Odpowiedź jest chyba oczywista i niezbyt dobrze mi wróży. Tym bardziej iż znajdowałam się najwyraźniej w jakimś schowku bądź składziku na broń. Tylko jeden rodzaj broni. Ktoś inny na moim miejscu pewnie ucieszyłby się z możliwości zdobycia jakiegokolwiek oręża, ale ja nie. I tak umiałam posługiwać się jedynie mieczem. A w takich warunkach trzeba się naprawdę szybko uczyć, pomyślałam, gdy zauważyłam korytarz prowadzący do następnego pomieszczenia. W końcu uznałam, iż lepiej jest mieć coś do obrony, niż nic i złapałam pierwszą lepszą broń.
Z trójzębem w ręku przeszłam dalej.
Pierwszą rzeczą, która mnie zdziwiła, był fakt, iż w pomieszczeniu nie było ani jednej lampy, czy innego źródła światła. Mimo to przedmiot na samym środku komnaty był dobrze widoczny. Była to mała ambonka, na której leżało drewniane pudełko. Nietrudno się było domyślić, co znajdowało się w środku. Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś trudniejszego. Oczywiście tylko tak to wyglądało. Byłam pewna, że na drodze będą jakieś pułapki. Dla zachowania wszelkich środków ostrożności wykorzystałam fakt, iż wszędzie znajdowała się woda, aby przepłynąć do ambonki nie dotykając podłogi. Już chciałam otworzyć pudełko, zabrać klucz i szybko wrócić do Drake'a i Evy, ale powstrzymał mnie głos:
- I chcesz to teraz zabrać? - Oczywiście było to pytanie retoryczne, ale włosy zjeżyły mi się na głowie, kiedy się obróciłam w stronę rozmówcy. Jedna myśl przemknęła mi przez umysł: Posejdon.
Posejdon. Tyle myśli, dobrych i złych napływało mi do głowy na dźwięk tego imienia. Normalnie zmieniłabym temat, odwróciła wzrok, ale teraz nie mogłam uciec. Hardo uniosłam głowę. Starałam się nawiązać kontakt wzrokowy, ale po pierwszych porażkach zaniechałam dalszych prób.
- Kate, ja nie chcę z tobą walczyć. Chcę jedynie dać ci szansę. Szansę na uratowanie świata, zaistnienia bardziej niż tylko jako moja córka. Zaistnienia jako ty. - O bogowie, tylko nie to. Nienawidzę takich wykładów w stylu "Musisz wiedzieć, że naprawdę cię kocham, cokolwiek by się nie stało... Bla, bla bla”. Mnie to mało obchodzi. Nie należę do tych wrażliwych, łatwo wzruszających się ludzi. Posejdon chyba to wyczuł, ponieważ westchnął, nie kontynuując tematu. 
- Nie chcesz tego, co teraz zrobię. Ale musisz to przyjąć. - Zaintrygowana, podniosłam wzrok. Co takiego może mi ofiarować Posejdon? Mój ojciec? Chyba nie nowy okręt. Okręt... Rany, kompletnie zapomniałam o biednym Leo Valdezie, synu Hefajstosa. Siedzi teraz w Obozie Herosów i czeka, aż powrócimy... Razem z jego przyjaciółmi, na okręcie, który zbudował. Który teraz nie istnieje. Ale on oczywiście nie może o tym wiedzieć. W myślach słyszę już jego słowa, ”Ani zadrapania!" Oj. Niedobrze. 
Błogosławieństwo Posejdona... Zaraz, że niby o co chodzi? Chyba nie za bardzo słuchałam tego, co mówił mój ojciec, ale potaknęłam, na znak, że się zgadzam. I nie wiem, co zrobił, ale poczułam się z tym lepiej. 
A wtedy uniosłam trójząb i poczułam, jak wstępuje we mnie moc Posejdona. Mogłam robić, co chciałam. Miałam władzę nad wodą i wszelkimi morskimi stworzeniami. I czułam się z tym wspaniałe. Na przekór wszystkiemu, ci sobie zawsze obiecywałam, spojrzałam na Posejdona z wdzięcznością.
Potem złapałam skrzynkę z szóstą - ostatnią - częścią klucza, którego szukaliśmy i wypłynęłam z pałacu boga morza. Po drodze na powierzchnię przyzwałam trzy dorosłe hippokampy, pół ryby, a pół konie. Dosiadłam największego z nich i z trójzębem w ręku wypłynęłam spod wody. 
Mój widok musiał robić spore wrażenie, ponieważ Drake, który najwyraźniej mnie szukał,  zatrzymał się i spojrzał na mnie z podziwem. Drake! Zeskoczyłam z rumaka i podpłynęłam do niego. A kiedy nasze wargi się zetknęły nie czułam nic oprócz soli obecnej w oceanie, którą chłopak cały przesiąknął. I nic się wtedy nie liczyło. Tylko on. I ja. Razem. To było najważniejsze. Nawet nie zauważyłam, gdy wpłynęliśmy pod powierzchnię. Nieważne. Stworzyłam niewielki bąbel powietrza, w którym znalazły się nasze twarze, nienaturalnie blisko. I po raz pierwszy on odwzajemnił mój pocałunek. 
 Ale wtedy swobodę moich ruchów zablokowała złota siatka, która oplotła nasze ciała, zabierając nas gdzieś w nieznanym kierunku...

~*~

- Drake! Drake, popatrz - szepnęłam. Chłopak się poruszył, próbując się wygodniej usadowić. Przez co oczywiście siatka, w której byliśmy uwięzieni boleśnie wbiła mi się w lewy policzek. Przez chwilę jeszcze się szamotaliśmy, próbując normalnie usiąść, ale oczywiście się nie udało. Zwróciłam jednak uwagę Drake'a na nasze otoczenie. Nic dziwnego, że było mi tak gorąco. Znajdowaliśmy się najprawdopodobniej w Egipcie, gdyż gryf niosący siatkę zmierzał najwyraźniej w kierunku jakiejś piramidy. Nagle uświadomiłam sobie, co to dla nas oznacza, gdy potwór zanurkował w locie, kierując się w stronę dziwnie świecącego wejścia do piramidy... Piramidy Cheopsa. Tej, w której znajdowało się najsłynniejsze więzienie dla półbogów. Uderzenie w ziemię... Zemdlałam...
~*~

    - Ci z Wielkiej Trójki lepiej smakują? - Fakt, iż ktoś rozmawiał o herosach jak o posiłku w pełni mnie obudził. Otworzyłam oczy, a pierwszą rzeczą, a raczej osobą, którą zobaczyłam, była Annabeth Chase. Zszokowana przyjrzałam się jej dokładnie, gdyż nie mogłam się nadziwić, że widzę ją w innej sytuacji niż sen. Nagle zaczęłam się zastanawiać, czy ona wtedy śniła o tym samym. Może to wszystko wymyślała moja wyobraźnia?
Szybko ogarnęłam wzrokiem całe pomieszczenie. Percy, Drake... Wszyscy cali i zdrowi. Zaraz, nie! Odwróciłam się w kierunku, z którego wcześniej słyszałam tę rozmowę i jęknęłam z bólu. Musiałam sobie nieźle poobijać kręgosłup, co teraz mi się zwracało. Aj! Zauważyłam pięciu cyklopów, rozmawiających przyciszonymi głosami:
- Jest tylko jeden sposób, aby to sprawdzić. A skoro i tak musimy się ich jak najszybciej pozbyć... - odezwał się jeden z nich.
- Co z tego, skoro mamy tylko czterech? Nijak nie możemy ich podzielić - odparł drugi, chyba ten sam, co twierdził, że Wielka Trójka jest smaczna. Już go nie lubię.
Wtedy dopiero zauważyłam wszystko, co się wokół mnie działo. Razem z siódemką innych półbogów byłam uwięziona w Piramidzie Cheopsa. Znajdowaliśmy się w celi, zamknięci. Za chwilę mieliśmy być pożarci przez gromadę dzikich potworów. A nasz los leżał w rękach oddalonej o tysiące kilometrów córki Hekate.
 Dopiero, kiedy leżący obok mnie Drake jęknął, próbując usiąść, zauważyłam, że wszyscy w pomieszczeniu nas obserwują. Percy wyszeptał coś o czterech herosach z Wielkiej Trójki i rzucił pytające spojrzenie na mojego chłopaka, który był synem Apolla. Czego nikt z nich nie wiedział, bo chłopak został uznany dopiero po porwaniu ich tutaj. Czyżby Percy myślał, że Drake jest synem Zeusa? Możliwe. Nie miałam czasu, na zastanawianie się nad tym, gdyż moją uwagę przykuł zgoła inny fakt. 
Wiedziałam, że wszyscy są rozbrojeni. Nikt nie miał przy sobie miecza, sztyletu czy nawet scyzoryka. Zresztą już dawno by takiej rzeczy użyli. Tak czy inaczej, poczułam, że coś znajduje się w mojej kieszeni. Wyjęłam tajemniczy przedmiot, przy okazji całkowicie go niszcząc. Otwarłam dłoń, aby dowiedzieć się, że była to mała muszelka. Była. Teraz już w czterech częściach. A kawałki połamanej muszelki zaczęły się wydłużać i łączyć, zmieniać swój rozmiar, a to wszystko prawdopodobnie działo się jedynie w mojej wyobraźni. Chociaż może jednak nie, bo gdy wstałam, oparta o właśnie powstały trójząb piaskowego koloru, wszyscy dosłownie zaniemówili. 
   I pierwszą osobą, która zdolna była się poruszyć był chłopak o morskich oczach i czarnych włosach, który podszedł do mnie i wyciągnął rękę.
 - Percy Jackson. - Bez wahania uścisnęłam jego dłoń.
_______________________________

No i zgadnijcie, kto się właśnie poznał? :) Nareszcie mogłam napisać ten fragment ^^ W ogóle pisząc ten rozdział (błagam, nie wypominajcie mi, jak długo) wcale tego nie zauważałam, ale - to prawda! - mamy już prawie TRZYDZIEŚCI ROZDZIAŁÓW. Tak, trzydzieści, taka ładna, okrągła, a przede wszystkim duża liczba. Naprawdę nie mogę uwierzyć, że nasze opowiadanie jest już takie długie. A to wszystko dzięki Wam, naszym Czytelnikom, bo gdyby nie było was i waszych motywujących komentarzy, nie miałybyśmy po co tego pisać. Tak więc nie zapomnijcie zostawić pod tym postem swojej oceny rozdziału (i primaaprilisowego dodatku ;P) w postaci komentarza.
-Maria