- Kate, doprawdy doceniam to, co zrobiłaś, ale nie mamy
cza... - zaczęła Annabeth, ale Drake gwałtownie jej przerwał.
- Co to do niej masz? - krzyknął zbulwersowany. - Cały czas
się ją o coś czepiasz, kpisz i traktujesz jak gorszą. Co, bo będzie następną
ważną dziewczyną w życiu Percy'ego? Co ci szkodzi jej wysłuchać?
- Ja nie... - Zaczerwieniła się i próbowała obronić.
- Teraz Kate opowie nam o swoim śnie - powiedział ostro.
Wszyscy w ciszy zaczęli wpatrywać się we mnie w oczekiwaniu. Chyba nikt
wcześniej nie postawił się tak córce Ateny.
Streściłam im krótko sen. Przekazałam najważniejsze
informacje: o tym, że Eva z tajemniczą osobą będę czekać na nas przy
wyjściu z kluczami; trudniejszych i łatwiejszych częściach piramidy do
przejścia oraz o tajemniczej osobie, która ma pomóc Evie. Największe, jednak,
obruszenie przyniósł fragment o uważaniu na zachodnią część, gdyż tam jest
najwięcej pułapek, a im wyżej i bardziej na wschód, tym mniej ich będzie.
Teoretycznie, jeśli na zachodzie jest więcej przeszkód to pewnie tam jest
wyjście. Jest jednak jeszcze możliwa odwrotna wersja: chcą nas zmylić lub tam
coś jest ukryte. Trzeba też wziąć pod uwagę, że my teoretycznie tego nie wiemy.
Takim właśnie sposobem stanęliśmy w kropce. Jednak po
krótkiej debacie zrobiliśmy największy błąd: rozdzieliliśmy się. Wtedy
jeszcze nie wiedziałam, że przysporzy nam to jeszcze większych kłopotów.
Ja, Drake, Annabeth i Percy mieliśmy pójść w jedną stronę, a
Frank, Hazel, Jason i Piper w drugą. By nie było sporów oraz
by wszystko było rozegrane sprawiedliwie; losowaliśmy. Były cztery losy,
gdyż zgodnie ustaliliśmy, iż każdy nie będzie chciał odstąpić kroku swojej
drugiej połówce. Podobnie uczyniliśmy ze stronami, w które mamy wyruszyć. Mojej
drużynie trafił się zachód. Ustaliliśmy, że po dwunastu
godzinach (Annabeth i Piper miały zegarki) spotykamy się w tym samym
miejscu, a jeśli któraś drużyna nie pojawi się to pewnie jest w
niebezpieczeństwie lub znalazła wyjście. W takim przypadku ruszamy w ich stronę
by im pomóc lub także znaleźć się na wolności. Zapytałam się, co
będzie jeśli jedna drużyna znajdzie wyjście, a druga znajdzie się w niebezpieczeństwie.
- Wtedy niestety mamy problem, ale módlmy się, żeby nie było
takiej sytuacji - odpowiedziała mi Ann.
- A nie lepiej po prostu się nie rozdzielać?
- Lepiej, ale im dłużej tu jesteśmy tym większe
prawdopodobieństwo, iż odkryją, że uwolniliśmy się. Zbadanie obu stron zajmie
nam zbyt dużo czasu. Zwłaszcza, że długo nic nie jedliśmy i nie piliśmy. -
Kiwnęłam głową na znak uznania jej racji.
Używając kompasu wskazaliśmy drugiej grupie stronę, w
którą powinny zmierzać, a sami także zniknęliśmy w ciemnym korytarzu.
~*~
Szczerze zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście ta
strona, w którą poszliśmy miała być trudniejsza. Żadnych pułapek, ani trudnych
rozwidleń. Co jakiś czas skręty w różne strony, ale nic gdzie mamy, chociaż dwa
wybory. Taka sytuacja była jedynie na samym początku, gdy mieliśmy opcję prawo
lub lewo. Rzuciliśmy monetą, po czym ruszyliśmy w prawo.
Moi towarzysze też musieli się zacząć zastanawiać nad
tą sytuacją, ponieważ chwilę później zrobiliśmy sobie przerwę w wędrówce na
odpoczynek po długim marszu i przedyskutowanie tej kwestii. Niestety nikt nie
miał zielonego pomysłu, dlaczego tak jest, więc po prostu poszliśmy dalej.
Ku naszym nieszczęściu sprawa się sama rozwiązała. Po nie
wiem jak długim dystansie okazało się, że na końcu była ściana. Dlatego zostaliśmy
zmuszeni do odwrotu. Straciliśmy czas oraz energię.
- Super - mruknęłam ironicznie, sama do siebie.
Przez następne dwie,
trzy godziny wracaliśmy do punktu wyjścia. Następnie skręciliśmy w
lewo.
Nie wiedziałam, które położenie było lepsze. Aktualnie, czy
poprzednie. Stwierdzam, że bezmózgie ruszanie do przodu było zdecydowanie łatwiejsze. Mieliśmy chociaż jakiś
cel. Dojść do rozwidlenia, do końca korytarza - nie ważne. Po lewej stronie - w
przeciwieństwie do prawej - były co chwilę rozwidlenia, z co najmniej trzeba
odnogami. I jak się tutaj połapać?! Nie mieliśmy żadnego sznurka, więc
rzuciliśmy się do skrajności jak na tych wszystkich filmach: Percy bohatersko
zaczął rozpruwać swoją koszulkę, której nić zostawiała za nami ślad, ale co chwilę cienka nić się przerywała, więc daliśmy sobie spokój.
Nie wiem po jakim czasie spotkaliśmy pierwszego potwora, ale
szybko sobie z nim poradziliśmy. Im dłużej szliśmy tym więcej ich było. Eva
niestety miała też rację w kolejnej kwestii - im bardziej na wschód tym gorzej
będzie. Nie można przecież bronić się w nieskończoność, prawda? Wszyscy byliśmy
naznaczeni dużą ilością ran oraz siniaków. A przed nami była jeszcze długa
droga.
Stanęliśmy przed następnym rozwidleniem. Były trzy. Jak
zawsze rzuciliśmy monetą, by nie było obwiniania i pretensji wyboru któregoś z
nas.
Wiem, że moneta ma tylko dwie strony, ale podczas
początkowej, długiej wędrówki wymyśliliśmy jak zadecydować, gdy mamy parę
kierunków. Zbyt skomplikowane by opisać.
Annabeth podrzuciła złotą drachmę i upadła tak, że
widzieliśmy podobiznę Zeusa. Jednak po ułamku sekundy zmieniło się na nominał!
Byłam tego stuprocentowo pewna. Zerknęłam na towarzyszy wyczekując jakieś
reakcji, ale widocznie tylko ja to zauważyłam. Potrząsnęłam lekko głową.
Pewnie mi się tylko wydawało.
Szliśmy dalej, a na ponownym rozwidleniu wpatrywałam się w
monetę wyszukując jakiejś zmiany, ale nic się nie stało. Tak samo było w
następnym przypadku, ale podczas jeszcze kolejnego zaszła podobna zmiana.
Chwilę później wszystko nagle do mnie doszło.
- Ktoś nami steruje - wypowiedziałam swoje myśli na głos.
- A dokładniej? - zapytała Annabeth, a wszyscy zaczęli
wpatrywać się we mnie z oczekiwaniem.
- Kiedy rzucamy monetą. Jeśli wypadnie to, co on chce
nic nie robi, ale gdy coś idzie nie po jego myśli momentalnie zamienia strony
monety. Kieruje stronami, w które skręcamy.
- Jesteś tego pewna? - Spytał Percy marszcząc brwi.
- Tak - odpowiedziałam. - Tylko pozostaje kwestia, czy ten
ktoś jest po naszej stronie, czy przeciwnej - dodałam.
- Raczej naszej. Nikt przeciwko nam nie zadawałby sobie tyle
trudu, skoro istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że bez jego pomocy i tak się
zgubimy. - Powiedziała córka Ateny.
- To co teraz robimy? - Skierowałam swoje słowa na Annabeth.
- Właściwie to idziemy dalej i miejmy nadzieję, że owa
tajemnicza osoba dalej będzie nam pomagać.
~*~
Odkąd dowiedziałam się, że jestem herosem zastawiałam się
jak będzie wyglądać moja pierwsza ważna walka. Moi przyjaciele na
przykład pokonali Kronosa oraz Gaję. Jednak mimo tego zastanawiałam się, czy
naprawdę chciałabym coś takiego przeżyć. Czy nie lepiej być po prostu normalną
nastolatką? Słuchać muzyki, plotkować i latać za chłopakami? Moim wielkim
wyczynem miało być zabicie dziecka Minotaura, które jeszcze się na narodziło.
Tylko, jeśli to miało być takie mega trudne to nie miałam zielonego pojęcia jak
sobie mogłam poradzić w walce z cyklopem Asteropesem.
Potwór okazał się być... duży. Czekaj: olbrzymi. Jak na
trudnego do pokonania potwora przystało. Mimo tych wszystkich opowieści nie
mogłam sobie wyobrazić stworzenia wielkości piętrowego domu. Na żywo robi to
przerażające wrażenie. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że jesteśmy blisko
celu, ale najpierw musieliśmy go pokonać.
Początkowo byłam zdziwiona, że coś tak wielkiego zmieściło
się w tym pomieszczeniu, ale przy bliższym wpatrzeniu się doszłam do wniosku,
że jest te bardzo skomplikowana, ale też przemyślana budowla. Nie miałam
pojęcia jak ktoś to zrobił, ale w pewnym momencie przenieśliśmy się do
większego pokoju. Co dziwniejsze: nie zauważyliśmy tego! Ta piramida chyba na zawsze
pozostanie dla mnie wielką zagadką.
Zrobiłam krok przed siebie, gotowa się z nim zmierzyć.
Odruchowo sięgnęłam po miecz, lecz kiedy przypomniałam sobie, że go nie mam,
było już odrobinę za późno. Jednak gdy usłyszałam swoje imię i odwróciłam się w
stronę, z której dobiegał głos, wpłynęła we mnie nadzieja. Moi przyjaciele
wciąż tu byli, gotowi walczyć u mojego boku i pomóc mi sprostać wyzwaniu, które
mnie czekało. Nie mnie - nas.
Percy rzucił się na cyklopa, zanim ten zauważył, że w ogóle weszliśmy do pomieszczenia.
Kiedy olbrzym zauważył go, było już za późno dla niego na ratunek. Znaczy dla
Percy'ego, nie dla Asteropesa. Zanim jednak chłopak został zmiażdżony przez
gigantyczną maczugę, Drake zainterweniował. Jego atak nie odniósł takiego
skutku jakiego oczekiwał, ale przynajmniej odwrócił jego uwagę od mojego brata.
Zauważyłam jak Annabeth czaiła się za plecami naszego przeciwnika. Podskoczyła
wysoko, po czym wylądowała na plecach potwora, ale Astereopes był tak zajęty
Drake'iem, że nawet jej nie zauważył.
Ja oczywiście nic nie robiłam, ponieważ nie miałam czym. Przyglądałam się więc walczącym,
starając się im w tej walce nie przeszkadzać. Chociaż jakakolwiek pomoc by
im się zdecydowanie przydała. Annabeth właśnie podbiegła do Astereopesa, aby
zatopić w jego ciele ostrze swego miecza. Gdyby zrobiła to parę sekund
wcześniej, z pewnością dosięgłaby celu.
Niestety olbrzym zmieścił się w czasie i zdążył odeprzeć
atak. Córka Ateny stoczyła się na ziemię. Następnie cyklop złapał mojego brata
niczym szmacianą lalkę, a ja nie mogłam nic zrobić tylko patrzeć. Widząc, że
chłopak chyba coś złamał i nie będzie w stanie niczego zrobić, podbiegłam do
niego i bez słowa zabrałam trójząb. Drake w tym czasie zaszarżował. Zrównałam z
nim krok i wspólnie natarliśmy na olbrzyma. Ten odwrócił się w naszą stronę,
nie miał jednak najwyraźniej podzielnej uwagi, ponieważ gdy skierował swą
złość w moją stronę, dał Drake'owi szansę na przebicie go mieczem.
Ja tymczasem podbiegłam do Annabeth, ale okazało się,
że nic jej nie jest. Percy uznał, że może samodzielnie iść, więc oddałam mu
trójząb. Ann chciała oddać swój miecz Drake'owi, ponieważ trudno było jej nim walczyć. On jednak pozostał przy tym, który miał dotychczas. Tak, więc to ja,
jako jedyna nie miałam broni - znowu - i musieliśmy - znowu - ruszyć dalej.
Szliśmy przez długi czas przed siebie. Po dłuższej chwili, za
zakrętem, zobaczyliśmy przed sobą dwóch centaurów. Nie mam na myśli
takich typu Chejrona, tylko tych zdecydowanie mroczniejszych. Mieli poważne
wyrazy twarzy, trzymali ogromne i z pewnością ciężkie miecze, a futro na ich
"końskiej" części było czarne.
Schowaliśmy się za rogiem, ponieważ ku naszemu szczęściu
chyba nas nie zauważyli. Poczułam podniecenie, że w końcu coś się dzieje. Może
w końcu dojdziemy do nimfy? Nie mogłam się doczekać powrotu do Obozu Herosów i
dokończenia treningu. Większość moich umiejętności nabyłam w podróży, a i tak
dużo zawdzięczam moim genom po Posejdonie. Moim genom po Posejdonie... Zaraz,
to jest jakaś myśl! Przeszukałam umysłem najbliższą okolicę w poszukiwaniu
wody, lecz - czego można się było spodziewać po Egipcie - nic takiego nie
znalazłam. Nie mogłam jej też wyczarować, zważając na to, że musiałam oszczędzać siły.
Już chciałam chwycić za miecz i natrzeć na potwory, gdy
przypomniałam sobie o tym, że go nie mam. Ach, jakie to straszne uczucie czuć
się bezużytecznym! A nawet gorzej - zdawać sobie sprawę z tego, że jest się
bezużytecznym. Tak czy inaczej zaczekałam, patrząc bezczynnie na to, jak moi
przyjaciele ogłuszają a następnie zabijają oba potwory. Chyba zaczynam popadać
w nałóg - zdecydowanie zbyt często patrzę się bezczynnie na walki. Cóż
poradzić?
Weszliśmy powoli do następnego pomieszczenia, nie do końca
wiedząc, czego oczekiwać. W końcu widzieliśmy tutaj już wiele różnych stworów i
- nie bez racji - obawiałam się wtedy czegoś okropnego. Nawet nie wiedziałam,
do jakiego stopnia to, co tam się odbędzie - a nie umiem określić tego inaczej
niż "krwawą jatką" - zryje mi psychikę.
Tak czy inaczej, weszliśmy do pomieszczenia wielkości co
najmniej sali tronowej. Drzwi do następnego pokoju znajdowały się jakieś
dwieście metrów od nas. Kiedy spojrzałam w górę ujrzałam znajdujący się wiele
metrów nad nami chropowaty strop. Nadal zadziwiał mnie ogrom całej tej
piramidy.
Kiedy ruszyliśmy niepewnie przed siebie, echo naszych kroków
rozległo się po całym pomieszczeniu. W pewnym momencie poczułam, iż z sufitu
coś na mnie kapie. Spojrzałam w górę i na moje czoło spadła kolejna kropla
substancji, która - ni zapachem, ni konsystencją - ani trochę nie przypominała
wody. Inni prawdopodobnie też to zauważyli, gdyż Annabeth ponagliła nas do
dalszej wędrówki (co nie było zbyt łatwe, biorąc pod uwagę fakt, że Percy miał
zranioną nogę). Naprawdę, jak teraz tak na to patrzę, powinniśmy byli biec od
początku.
Piekło rozpoczęło się, gdy z sufitu spadł pierwszy z nich.
Było to czarne, można by rzec dziurawe, stworzenie wysokości około jednego
metra. Wyglądem przypominało najbardziej... czy ja wiem? Nie było podobne do
niczego, co w życiu widziałam, ale gdybym miała to określić, to najbardziej
przypominało chyba konia. A raczej źrebaka lub kucyka. Stworzenie miało coś na
kształt grzywy - koloru zielono-turkusowego -, lecz stworzonej z czegoś na
kształt pajęczej sieci.*
Tak
więc coś mniej więcej takiego spadło nam tuż pod nogi, ryjąc w ziemi niewielki
krater. Sekundę później wychyliło swój obrzydliwy łeb i syknęło na nasz widok.
Percy szybko unieszkodliwił je za pomocą solidnego kopniaka. Tymczasem jednak
naokoło nas spadało coraz więcej i więcej tych stworów. Na razie nic nam nie
robiły, lecz przerażeni rzuciliśmy się do przodu. Annabeth nagle zatrzymała
się, by powiedzieć tylko, abyśmy się pospieszyli. Już chciałam ruszyć naprzód,
lecz gdy podniosłam wzrok gwałtownie odskoczyłam w tył - nie tyle
przerażona, co zdumiona tym, co zobaczyłam.
Podobno
każdy na świecie ma swojego genetycznego bliźniaka - kogoś kto wygląda
prawie tak jak ty. No cóż, "prawie" nie było dobrym określeniem na
podobieństwo postaci, która przede mną stała do mnie. I zdecydowanie nie był to
mój genetyczny bliźniak - bo czemu niby jakiś losowy człowiek miałby mnie
popchnąć tak mocno, że aż wpadłam na Percy'ego, który oczywiście się wywrócił.
Niezdarnie podnieśliśmy się i stanęliśmy na nogi, aby ujrzeć coraz więcej
potworków spadających z sufitu na posadzkę wszędzie dookoła nas.
- Och
nie. - rzekła Annabeth i cofnęła się o krok. - Ja znam te stwory.
- Ja
znam te stwory! - przytaknął ochoczo chórek osób do złudzenia przypominających
Annabeth. Dziewczyna wyciągnęła sztylet i z determinacją na twarzy oznajmiła:
-
Changelingi. Zmiennokształtni. Stworzenia zdolne przybrać każdą dowolną formę.
Nie możecie im pozwolić się zdezorientować. Musimy dotrzeć do tamtych drzwi! -
Wskazała ręką przejście do następnego pomieszczenia. Nie było jakoś szczególnie
daleko od nas, lecz na drodze do niego czyhało na nas co najmniej sto
changelingów, a każdy z nich miał wygląd Percy'ego, Annabeth, Drake'a lub mnie. Przełknęłam nerwowo ślinę. Nie
będzie łatwo, pomyślałam. Nie miało być.
-
Teraz! - krzyknęła Ann.
Biegiem
wyrwaliśmy się naprzód, siekąc mieczami wszystko, co wyglądało jak my starając
się przy okazji nie pozabijać siebie nawzajem. W pewnym momencie Percy potknął
się o jednego z trupów. Kiedy zawróciłam i pobiegłam, by pomóc mu wstać,
podciął mnie i walnął w nos. Zabolało wystarczająco, abym się zorientowała, iż
to jeden z potworów. Obnażył zęby w furii, gdy nagle przewrócił się na bok,
przebity ostrzem miecza. Okazało się, że należał on do Drake'a. Chłopak
schwycił mnie za dłoń i pognaliśmy w stronę Ann i Percy'ego. W pewnym momencie
poczułam, że ktoś schwycił mnie za ramię. W biegu odwróciłam się tylko po to,
aby zobaczyć Drake'a, który odciąga mnie od tego poprzedniego. W mig pojęłam,
że ten który uratował mnie wcześniej musiał być podmieńcem. Chociaż może nie,
ponieważ czemu niby wszyscy inni Drake'owie rzucaliby się na niego? Szybko
unieszkodliwiłam Drake'a, który trzymał mnie za rękę, wykręcając mu ją.
Rzuciłam się w stronę Drake'a - chyba tego właściwego, lecz zatrzymały mnie
dwie Annabeth i trzech Percy'ch. Postąpiłam krok w tył, lecz trafiłam na
ścianę. Bardzo możliwe, że to byłby moment, w którym przegrałam, lecz nagle
jeden z Percy'ch uśmiechnął się i przebił resztę mieczem.
-
Wszystko dobrze? - Zapytał dosyć bezsensownie. Oczywiście, że wszystko było
źle. Mimo to skinęłam głową. Razem z Percy'm pognaliśmy w stronę Annabeth
atakowanej przez pięciu moich podobieńców. Percy zabił dwóch z zaskoczenia,
lecz reszta odwróciła się prędko w naszą stronę. Dało to Annabeth szansę na
szarżę. Kiedy skierowała ostrze swojego miecza w moją stronę nieco panicznie
zawołałam:
-
Prawdziwa ja! Prawdziwa ja!
Chyba
się co do mnie przekonała, ponieważ już zostawiła mnie w spokoju.
-
Drake! - mimo wszystko krzyknęłam jego imię. Oczywiście odpowiedział mi każdy
Drake na sali. Było to nieco frustrujące. Lecz nagle wśród wszystkich głosów
wołających "Tutaj!" usłyszałam moje imię. Jeden inny. Jeden
prawdziwy. Ten jedyny.
-
Drake? - zapytałam. Już go nie usłyszałam. Spojrzałam znacząco na towarzyszy. W
mig zrozumieli: musimy go znaleźć i szybko stąd spadać.
Ruszyliśmy
do przodu, zabijając każdego sobowtóra Percy'ego, Annabeth, czy mnie. Niedługo
został już tylko jeden Percy, jedna Annabeth, jeden Drake i ja. Mieliśmy iść
dalej, lecz... Percy ruszył w naszym kierunku z mieczem w dłoni.
Zdezorientowana gapiłam się na niego, lecz groza sytuacji doszła do mnie w
momencie, gdy zaatakował Annabeth. Czy to możliwe, żebyśmy... O nie! Czy my
przegapiliśmy śmierć Percy'ego, a ten stwóc "zastąpił" go?! Nie, nie, nie! To niemożliwe! Przecież... Ale
dlaczego...? Z moich przemyśleń wyrwał mnie Drake unieszkodliwiając sobowtóra mojego brata.
Ze łzami w oczach przeszukaliśmy wszystkie leżące ciała.
Było to na tyle łatwe zadanie, że wszystkie changelingi po śmierci odzyskiwały
swoją prawdziwą formę. Szybko więc znaleźliśmy prawdziwego Percy'ego. Ku naszej uldze
oddychał z cichym pojękiwaniem.
Przeszukując changelingi znalazłam kawałek ambrozji, który w pośpiechu podałam
bratu. Nie uleczył całkowicie ran, ale mogliśmy iść dalej. Znalazłam jakiś miecz u martwego stworzenia. Ruszyliśmy do najbliższych drzwi, na szczęście były tylko jedne. Za nimi był... bardzo ekskluzywny pokój. Nowocześnie urządzony i zawierający wszystkie przedmioty, które pozwalają na normalne życie nie wychodząc z pomieszczenia. Na rozłożystej kanapie spała na boku drobnej budowy osóbka.
Popatrzyłam na reakcje przyjaciół, Annabeth położyła palec na usta dając do zrozumienia, że lepiej nic nie mówić. Przypatrywałam się istocie, by pojąć czym jest. Zmieniła ona lekko pozycję odpoczynku, czym odsłoniła kawałek brzucha, co sprawiło, że osłupieliśmy.
Wcześniej wizja spotkania nimfy wydawała się odległa, ale mało rzeczywista. W końcu czekała nas bardzo długa podróż i nie było czasu na zamartwianie się. Niestety, ta chwila właśnie nadeszła.
Maja wyglądała całkowicie inaczej niż sobie wyobrażałam. W moich przemyśleniach była piękną, złotowłosą niewiastą, tylko że z wielkim brzuchem. W rzeczywistości wyglądało to całkowicie inaczej. Zaniedbana spała w wielkiej, rozciągniętej koszulce, które optycznie jeszcze bardziej powiększała jej brzuch. Był on jeszcze większy niż można sobie wyobrażać, tak z osiem razy większy niż normalnej kobiety. Mimo że spała jej mina mówiła, iż jak najszybciej chciałaby zakończyć ten koszmar i, że ciążą była najgorszą rzeczą, która przytrafiła jej się w długim życiu.
Wszyscy domyśliliśmy się z czym mamy do rzeczy i nie mogliśmy wykonać nic bezmyślnie. Jeden fałszywy ruch mógł skutkować śmiercią. Nie wiedzieliśmy jak ustalić dokładnie plan, gdyż najmniejszy szmer mógł zbudzić nimfę.
Nim jednak doszliśmy do jakiegokolwiek porozumienia wszystko stało się w ciągu paru chwil. Drzwi po drugiej stronie pomieszczenia otworzyły się ze skrzypnięciem, a tam stała... druga część naszej grupy, czyli Piper, Jason, Frank i Hazel. Wciągnęłam głęboko powietrze patrząc jak Maja się budzi patrząc na nas z szokiem. Ruszyliśmy wszyscy biegiem na nią z atakiem. Już myślałam, że będzie łatwo. Przecież pokonaliśmy już tak dużo przeszkód! Wokół nimfy rozciągało się przeźroczyste pole siłowe, które odepchnęło pierwszą osobę, która do niego dobiegła, a w tym przypadku Percy'ego. Niestety jeśli chcieliśmy wypełnić misję nie mogliśmy do niego podejść. Pole było najwidoczniej tylko jednorazowe. W błyskawicznym tempie zatopiłam ostrze miecza w środku brzucha, gdzie znajdował się nienarodzony potwór. Ostatnim co zobaczyłam była przerażona mina Mai, ale pomimo bólu wyrażała ona też... ulgę? W sumie pozbyła się wielkiego ciężaru, który musiała znosić przez wiele lat.
Gdy już było po wszystkim, podeszliśmy do Percy'ego. Stracił przytomność i odniósł wiele obrażeń, ale znaleźliśmy w szafce nektar, który nalaliśmy mu do ust. Zadrżałam z przerażenia, gdy całkowicie nic się nie stało. W panice potrząsnęła jego ciałem, by się obudził. Nawet nie poczułam jak moje łzy zaczęły spływać po mojej twarzy. Obraz mi się rozmazał. Jason odciągną mnie, a do mojego brata podszedł Drake, miał przecież dar uzdrawiania. Moje ciało zatrzęsło się w szlochu wiedząc czego ma oczekiwać. Ale to nie mogło się stać. Ja się nie zgadzam!
Następne spojrzenie Drake'a dało odpowiedź na wszystkie pytania.
Stało się.
Umarł.
Zemdlałam.
~*~
Obudziłam się w znajomym miejscu, już w Obozie Herosów. Musiałam nieźle zasłabnąć, by nie obudzić się przez parę dni... W jednej chwili przypomniałam sobie niedawne wydarzenia. Wypełnienie misji, a następnie śmierć mojego brata. I tak dużo przeszedł. Właściwie to on zabił największą ilość potworów. To on obniósł najwięcej obrażeń. To on zasługiwał na wypełnienie tej misji. To on powinien tutaj teraz być. Zdecydowanie nie powinno to się dostać mnie. Prawie nic nie zrobiłam. Było to całkowicie nie fair.
Wszystkie nie wyjaśnione wydarzenia się wyjaśniły, ale pogrążona w żałobie ledwo odbierałam wiadomości. Evie pomagała Kalipso, na której wyspę, jak się okazało, trafiliśmy. W nagrodę pozwolono jej ją opuścić. Mój ojciec, Posejdon, pomagał nam, ale też drugiej grupie, w piramidzie. By dojść do sposobu kontaktu musiał wiele wyszukać i uruchomić wszelkie kontakty.
Po paru dniach, i wielu rozmowach z psychologiem, zaczęłam normalnie funkcjonować. Annabeth była w podobnym stanie. My najgorzej wszystko przeżyłyśmy, ale innym także było strasznie ciężko. Właściwie to wszyscy zawdzięczali coś Percy'emu i byli zszokowani jego śmiercią.
Niedługo miał się odbyć pogrzeb.
_____________________________________
*Tak, jakby ktokolwiek to zauważył, tego stworka wzorowałam na changelingu z
Canterlot Wedding - i to nie bez powodu... (~Maria)
To prawie, prawie koniec. Niedługo (najpóźniej piątek) pojawi się epilog. Jesteśmy średnio zadowolone z końca. Rozpoczynając bloga miałyśmy całkowicie inne plany. Jak wiele się zmieniło od tamtego czasu.Ala i Maria