wtorek, 16 września 2014

Posłowie i nieco wyjaśnień

Błagam was, nie bijcie. Nie sądzę, aby ktokolwiek przeczytał tego posta, ponieważ epilog opublikowany był wiele miesięcy temu a ja sama także nie jestem pewna, co natchnęło mnie do pisania tego.
Wielu z Was w komentarzach pod epilogiem domagało się wyjaśnień co do wielu różnych spraw. Ja postanowiłam wam odpowiedzieć.
1. Po pierwsze - Drake i Kate (czy, jak kto woli, KaKe).
Ich stosunki były niepewne przez jeszcze jakiś czas, lecz po prawie pięciu latach on zadał to jedyne pytanie. A ona odpowiedziała "Tak." Wyobrażam sobie, że ich ślub odbył się nazajutrz, ale tak naprawdę przygotowania trwały ponad rok. Jeśli kogokolwiek to obchodzi, to świadkiem Kate była Annabeth, a Drake'a Leo, który, tak swoją drogą, także był już po ślubie. Ale o tym więcej w punkcie trzecim.
2. Percy. Niektórzy pytali, czy będzie jakaś kontynuacja, czy on powróci. Nie. Śmierci nie da się odwrócić, nawet w opowiadaniu fantasy. Nie ma o czym dyskutować.
3. Eva. W rozdziałach 30 i 31 były wzmianki o Evie i tajemniczej osobie, która jej pomagała. Pewnie chcecie wiedzieć, kto to. Chcecie też wiedzieć, co się stało. Podzielę więc to na dwa podpunkty:
a) Tajemnicza osoba. Pamiętacie wyspę, na której wylądowali nasi bohaterowie? Tę, na której pozostała jedynie Eva? Otóż okazało się, że była ona zamieszkana. Mieszkała tam piękna dziewczyna o imieniu Kalipso. Pewnie już wiecie, co się stało. Jako bonusową informację mogę dodać, że ona i Leo wzięli ślub zaledwie trzy lata po końcu całej tej historii.
b) Jak Eva odnalazła innych? A raczej, co ważniejsze, jak się tam dostała. Początkowo próbowała zrobić to za pomocą magii. Skutkiem było umieszczenie jej i Kalipso na jakiejś pustyni w Egipcie. Posejdon pomógł. Bo niby czemu nie? Oboje jego półboskich dzieci było na tej misji. Jeśli nie mógł pomóc, bezpośrednio, musiał użyć jakiś środków. W tym wypadku Evy i Kalipso.
4. Czy będzie jakaś kontynuacja? Sequel, druga część, jakiś dodatek, one-shot - względnie inne opowiadanie z tymi bohaterami.
Nie. Przynajmniej na razie niczego takiego nie planujemy. Może coś napiszę, jeśli pod tym postem pojawią się komentarze mówiące, że tego chcecie.
Tak więc mam nadzieję, że was zadowoliłam. Jeśli chcecie się czegoś jeszcze dowiedzieć, pytajcie za pomocą komentarzy. Brakuje mi tego bloga - i Was.
-Maria

--
edit. 15.11.15
W razie nieporozumień - Ala zmienia nick na Lydia.

sobota, 12 lipca 2014

Epilog

Tych, którzy nie widzieli jeszcze rozdziału 31. "Katastrofalne skutki pozornie mądrych decyzji" zapraszamy TUTAJ.
Niewiele zapamiętałam z samego pogrzebu, mimo iż był on przejmującym wydarzeniem. Wszyscy obozowicze zebrali się na plaży, i nikt nie wydawał się nie podzielać ogólnopanującego nastroju żałoby. Bądź co bądź każdy tutaj zawdzięczał coś Percy'emu, a wielu go podziwiało. Wszystkich dotknęła wiadomość o jego śmierci. Herosi dopiero schodzili się na pogrzeb, więc wokół był duży ruch, jednak panowała nienaturalna cisza. Omal nie podskoczyłam kiedy Drake położył rękę na moim ramieniu i zajął miejsce obok mnie. Poczułam ukłucie w sercu na myśl, że wszyscy w tym miejscu znali Percy'ego lepiej ode mnie. Lepiej niż ja – jego siostra.
- Jak się czujesz? – spytał mnie Drake, patrząc troskliwie. Nie odpowiedziałam na pytanie. Nie wiedziałam jak. Ostatnie dni przepłakałam, tak że na dzisiaj zabrakło łez. We mnie mnożyły się setki emocji, a nad wszystkim przewyższał smutek i zagubienie.
Ciało zostało włożone do pustego czółna i położone przez Jasona i Franka przed ambonką. Przyjaciele i rodzina miały teraz wypowiedzieć swoje przemowy na temat Percy'ego. Na początek weszła jego mama, następnie Annabeth i jeszcze parę osób. Ja miałam swoje miejsce na koniec. Nie wiem dlaczego, ale każde wypowiedziane słowo wchodziło do mojej głowy i od razu wychodziło. Nic do mnie nie docierało, dopóki ktoś nie potrząsną moim ramieniem i powiadomił, że nadeszłam moja kolej. Przygładziłam lekko czarną sukienkę i stanęłam przed tłumem półbogów. Już miałam wyrecytować nauczone wczoraj zdania na temat Percy’ego, ale teraz wydawały mi się strasznie puste i bez emocji. Postanowiłam iść na żywiło i włożyć w słowa wszystkie moje uczucia.
- Mimo, że jestem siostrą Percy'ego nie znałam go za dobrze – zaczęłam. - Właściwie przez całą podróż, mającą na celu go uwolnić zastanawiałam się jaki on jest. Wyobrażałam go sobie jako dzielnego, pewnego siebie i wspaniałego chłopaka. I mimo, że spędziliśmy razem zaledwie parę dni, wiem że nie myliłam się co do niego. Jestem dumna z tego, że mogłam być jego siostrą przez ten krótki czas. Mimo tego, że nasza misja skończyła się sukcesem, czuję się teraz jakbym straciło to co jest najważniejsze. - Spojrzałam jeszcze raz na tłum, pocałowałam Percy'ego w zimne czoło, po czym usiadłam z powrotem na swoje miejsce.
 Jason i Frank zanieśli łódkę na morze i delikatnie ją odepchnęli. Podobno to jakaś stara grecka tradycja*. Może nawet nie drgnęło. Żadnej zmarszczki świadczącej o tym, że wieje chociaż najmniejszy wiatr. Posejdon, mimo że go tu nie było, także pogrążał się w żałobie.
Czułam się niezręcznie, gdy Annabeth, łkając wtuliła się w mój sweter. Nieczęsto zdarzało mi się, aby umarł ktoś bliski. Mam nadzieję, że to się już nigdy nie zdarzy. Nie wiem, czy moje serce przeżyłoby jeszcze jeden, taki wielki wstrząs.

KONIEC.
_____________________


* W rzeczywistości jest zwyczaj z "Władcy Pierścieni".


Nie wiemy co napisać... Blog powstał we wrześniu i nie możemy uwierzyć, że ten czas tak szybko minął. Chciałybyśmy podziękować wszystkim czytelnikom, z zwłaszcza tym, którzy dotrwali z nami do samego końca: Lakii, tiger0237'owi, Asi Guzek, ♥Ziemniak♥'owi, Sheili, Vaniljowej, weronice purchale, Lydii., Andżes, hop siup, Meggi Jackson, Rachel Dere oraz wielu Anonimom (Przepraszamy jeśli kogoś ominęłyśmy). Będzie nam Was brakować, ale też Waszych rad oraz komentarzy! Niestety czas pożegnania nadchodzi, ale mamy nadzieję, że natkniemy się na Was w przyszłości :)
Dodamy jeszcze, że pojawiło się w sumie:
408 komentarzy, nie uwzględniając tych spod epilogu (12.07.14),
34 276 wyświetleń,
40 postów.
Jesteście wspaniali i nie spodziewałyśmy się takiej frekfencji!

poniedziałek, 7 lipca 2014

31. Katastrofalne skutki pozornie mądrych decyzji


- Kate, doprawdy doceniam to, co zrobiłaś, ale nie mamy cza... - zaczęła Annabeth, ale Drake gwałtownie jej przerwał.
- Co to do niej masz? - krzyknął zbulwersowany. - Cały czas się ją o coś czepiasz, kpisz i traktujesz jak gorszą. Co, bo będzie następną ważną dziewczyną w życiu Percy'ego?  Co ci szkodzi jej wysłuchać?
- Ja nie... - Zaczerwieniła się i próbowała obronić.
- Teraz Kate opowie nam o swoim śnie - powiedział ostro. Wszyscy w ciszy zaczęli wpatrywać się we mnie w oczekiwaniu. Chyba nikt wcześniej nie postawił się tak córce Ateny.
Streściłam im krótko sen. Przekazałam najważniejsze informacje: o tym, że Eva z tajemniczą osobą będę czekać na nas przy wyjściu z kluczami; trudniejszych i łatwiejszych częściach piramidy do przejścia oraz o tajemniczej osobie, która ma pomóc Evie. Największe, jednak, obruszenie przyniósł fragment o uważaniu na zachodnią część, gdyż tam jest najwięcej pułapek, a im wyżej i bardziej na wschód, tym mniej ich będzie. Teoretycznie, jeśli na zachodzie jest więcej przeszkód to pewnie tam jest wyjście. Jest jednak jeszcze możliwa odwrotna wersja: chcą nas zmylić lub tam coś jest ukryte. Trzeba też wziąć pod uwagę, że my teoretycznie tego nie wiemy.
Takim właśnie sposobem stanęliśmy w kropce. Jednak po krótkiej debacie zrobiliśmy największy błąd: rozdzieliliśmy się. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że przysporzy nam to jeszcze większych kłopotów.
Ja, Drake, Annabeth i Percy mieliśmy pójść w jedną stronę, a Frank, Hazel, Jason i Piper w drugą. By nie było sporów oraz by wszystko było rozegrane sprawiedliwie; losowaliśmy. Były cztery losy, gdyż zgodnie ustaliliśmy, iż każdy nie będzie chciał odstąpić kroku swojej drugiej połówce. Podobnie uczyniliśmy ze stronami, w które mamy wyruszyć. Mojej drużynie trafił się zachód. Ustaliliśmy, że po dwunastu godzinach (Annabeth i Piper miały zegarki) spotykamy się w tym samym miejscu, a jeśli któraś drużyna nie pojawi się to pewnie jest w niebezpieczeństwie lub znalazła wyjście. W takim przypadku ruszamy w ich stronę by im pomóc lub także znaleźć się na wolności. Zapytałam się, co będzie jeśli jedna drużyna znajdzie wyjście, a druga znajdzie się w niebezpieczeństwie.
- Wtedy niestety mamy problem, ale módlmy się, żeby nie było takiej sytuacji - odpowiedziała mi Ann.
- A nie lepiej po prostu się nie rozdzielać?
- Lepiej, ale im dłużej tu jesteśmy tym większe prawdopodobieństwo, iż odkryją, że uwolniliśmy się. Zbadanie obu stron zajmie nam zbyt dużo czasu. Zwłaszcza, że długo nic nie jedliśmy i nie piliśmy. - Kiwnęłam głową na znak uznania jej racji.
 Używając kompasu wskazaliśmy drugiej grupie stronę, w którą powinny zmierzać, a sami także zniknęliśmy w ciemnym korytarzu. 

~*~

Szczerze zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście ta strona, w którą poszliśmy miała być trudniejsza. Żadnych pułapek, ani trudnych rozwidleń. Co jakiś czas skręty w różne strony, ale nic gdzie mamy, chociaż dwa wybory. Taka sytuacja była jedynie na samym początku, gdy mieliśmy opcję prawo lub lewo. Rzuciliśmy monetą, po czym ruszyliśmy w prawo.
 Moi towarzysze też musieli się zacząć zastanawiać nad tą sytuacją, ponieważ chwilę później zrobiliśmy sobie przerwę w wędrówce na odpoczynek po długim marszu i przedyskutowanie tej kwestii. Niestety nikt nie miał zielonego pomysłu, dlaczego tak jest, więc po prostu poszliśmy dalej.
Ku naszym nieszczęściu sprawa się sama rozwiązała. Po nie wiem jak długim dystansie okazało się, że na końcu była ściana. Dlatego zostaliśmy zmuszeni do odwrotu. Straciliśmy czas oraz energię.
- Super - mruknęłam ironicznie, sama do siebie.
Przez następne dwie, trzy godziny wracaliśmy do punktu wyjścia. Następnie skręciliśmy w lewo.
Nie wiedziałam, które położenie było lepsze. Aktualnie, czy poprzednie. Stwierdzam, że bezmózgie ruszanie do przodu było zdecydowanie łatwiejsze. Mieliśmy chociaż jakiś cel. Dojść do rozwidlenia, do końca korytarza - nie ważne. Po lewej stronie - w przeciwieństwie do prawej - były co chwilę rozwidlenia, z co najmniej trzeba odnogami. I jak się tutaj połapać?! Nie mieliśmy żadnego sznurka, więc rzuciliśmy się do skrajności jak na tych wszystkich filmach: Percy bohatersko zaczął rozpruwać swoją koszulkę, której nić zostawiała za nami ślad, ale co chwilę cienka nić się przerywała, więc daliśmy sobie spokój.
Nie wiem po jakim czasie spotkaliśmy pierwszego potwora, ale szybko sobie z nim poradziliśmy. Im dłużej szliśmy tym więcej ich było. Eva niestety miała też rację w kolejnej kwestii - im bardziej na wschód tym gorzej będzie. Nie można przecież bronić się w nieskończoność, prawda? Wszyscy byliśmy naznaczeni dużą ilością ran oraz siniaków. A przed nami była jeszcze długa droga.
Stanęliśmy przed następnym rozwidleniem. Były trzy. Jak zawsze rzuciliśmy monetą, by nie było obwiniania i pretensji wyboru któregoś z nas.
Wiem, że moneta ma tylko dwie strony, ale podczas początkowej, długiej wędrówki wymyśliliśmy jak zadecydować, gdy mamy parę kierunków. Zbyt skomplikowane by opisać.
Annabeth podrzuciła złotą drachmę i upadła tak, że widzieliśmy podobiznę Zeusa. Jednak po ułamku sekundy zmieniło się na nominał! Byłam tego stuprocentowo pewna. Zerknęłam na towarzyszy wyczekując jakieś reakcji, ale widocznie tylko ja to zauważyłam. Potrząsnęłam lekko głową. Pewnie mi się tylko wydawało.
Szliśmy dalej, a na ponownym rozwidleniu wpatrywałam się w monetę wyszukując jakiejś zmiany, ale nic się nie stało. Tak samo było w następnym przypadku, ale podczas jeszcze kolejnego zaszła podobna zmiana. Chwilę później wszystko nagle do mnie doszło. 
- Ktoś nami steruje - wypowiedziałam swoje myśli na głos.
- A dokładniej? - zapytała Annabeth, a wszyscy zaczęli wpatrywać się we mnie z oczekiwaniem.
 - Kiedy rzucamy monetą. Jeśli wypadnie to, co on chce nic nie robi, ale gdy coś idzie nie po jego myśli momentalnie zamienia strony monety. Kieruje stronami, w które skręcamy. 
- Jesteś tego pewna? - Spytał Percy marszcząc brwi.
- Tak - odpowiedziałam. - Tylko pozostaje kwestia, czy ten ktoś jest po naszej stronie, czy przeciwnej - dodałam.
- Raczej naszej. Nikt przeciwko nam nie zadawałby sobie tyle trudu, skoro istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że bez jego pomocy i tak się zgubimy. - Powiedziała córka Ateny.
- To co teraz robimy? - Skierowałam swoje słowa na Annabeth.
- Właściwie to idziemy dalej i miejmy nadzieję, że owa tajemnicza osoba dalej będzie nam pomagać.

~*~

Odkąd dowiedziałam się, że jestem herosem zastawiałam się jak będzie wyglądać moja pierwsza ważna walka. Moi przyjaciele na przykład pokonali Kronosa oraz Gaję. Jednak mimo tego zastanawiałam się, czy naprawdę chciałabym coś takiego przeżyć. Czy nie lepiej być po prostu normalną nastolatką? Słuchać muzyki, plotkować i latać za chłopakami? Moim wielkim wyczynem miało być zabicie dziecka Minotaura, które jeszcze się na narodziło. Tylko, jeśli to miało być takie mega trudne to nie miałam zielonego pojęcia jak sobie mogłam poradzić w walce z cyklopem Asteropesem.
Potwór okazał się być... duży. Czekaj: olbrzymi. Jak na trudnego do pokonania potwora przystało. Mimo tych wszystkich opowieści nie mogłam sobie wyobrazić stworzenia wielkości piętrowego domu. Na żywo robi to przerażające wrażenie. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że jesteśmy blisko celu, ale najpierw musieliśmy go pokonać.
Początkowo byłam zdziwiona, że coś tak wielkiego zmieściło się w tym pomieszczeniu, ale przy bliższym wpatrzeniu się doszłam do wniosku, że jest te bardzo skomplikowana, ale też przemyślana budowla. Nie miałam pojęcia jak ktoś to zrobił, ale w pewnym momencie przenieśliśmy się do większego pokoju. Co dziwniejsze: nie zauważyliśmy tego! Ta piramida chyba na zawsze pozostanie dla mnie wielką zagadką.
Zrobiłam krok przed siebie, gotowa się z nim zmierzyć. Odruchowo sięgnęłam po miecz, lecz kiedy przypomniałam sobie, że go nie mam, było już odrobinę za późno. Jednak gdy usłyszałam swoje imię i odwróciłam się w stronę, z której dobiegał głos, wpłynęła we mnie nadzieja. Moi przyjaciele wciąż tu byli, gotowi walczyć u mojego boku i pomóc mi sprostać wyzwaniu, które mnie czekało. Nie mnie - nas. Percy rzucił się na cyklopa, zanim ten zauważył, że w ogóle weszliśmy do pomieszczenia. Kiedy olbrzym zauważył go, było już za późno dla niego na ratunek. Znaczy dla Percy'ego, nie dla Asteropesa. Zanim jednak chłopak został zmiażdżony przez gigantyczną maczugę, Drake zainterweniował. Jego atak nie odniósł takiego skutku jakiego oczekiwał, ale przynajmniej odwrócił jego uwagę od mojego brata. Zauważyłam jak Annabeth czaiła się za plecami naszego przeciwnika. Podskoczyła wysoko, po czym wylądowała na plecach potwora, ale Astereopes był tak zajęty Drake'iem, że nawet jej nie zauważył.
Ja oczywiście nic nie robiłam, ponieważ nie miałam czym. Przyglądałam się więc walczącym, starając się im w tej walce nie przeszkadzać. Chociaż jakakolwiek pomoc by im się zdecydowanie przydała. Annabeth właśnie podbiegła do Astereopesa, aby zatopić w jego ciele ostrze swego miecza. Gdyby zrobiła to parę sekund wcześniej, z pewnością dosięgłaby celu.
Niestety olbrzym zmieścił się w czasie i zdążył odeprzeć atak. Córka Ateny stoczyła się na ziemię. Następnie cyklop złapał mojego brata niczym szmacianą lalkę, a ja nie mogłam nic zrobić tylko patrzeć. Widząc, że chłopak chyba coś złamał i nie będzie w stanie niczego zrobić, podbiegłam do niego i bez słowa zabrałam trójząb. Drake w tym czasie zaszarżował. Zrównałam z nim krok i wspólnie natarliśmy na olbrzyma. Ten odwrócił się w naszą stronę, nie miał jednak najwyraźniej podzielnej uwagi, ponieważ gdy skierował swą złość w moją stronę, dał Drake'owi szansę na przebicie go mieczem.
Ja tymczasem podbiegłam do Annabeth, ale okazało się, że nic jej nie jest. Percy uznał, że może samodzielnie iść, więc oddałam mu trójząb. Ann chciała oddać swój miecz Drake'owi, ponieważ trudno było jej nim walczyć. On jednak pozostał przy tym, który miał dotychczas. Tak, więc to ja, jako jedyna nie miałam broni - znowu - i musieliśmy - znowu - ruszyć dalej.
 Szliśmy przez długi czas przed siebie. Po dłuższej chwili, za zakrętem,  zobaczyliśmy przed sobą dwóch centaurów. Nie mam na myśli takich typu Chejrona, tylko tych zdecydowanie mroczniejszych. Mieli poważne wyrazy twarzy, trzymali ogromne i z pewnością ciężkie miecze, a futro na ich "końskiej" części było czarne.
Schowaliśmy się za rogiem, ponieważ ku naszemu szczęściu chyba nas nie zauważyli. Poczułam podniecenie, że w końcu coś się dzieje. Może w końcu dojdziemy do nimfy? Nie mogłam się doczekać powrotu do Obozu Herosów i dokończenia treningu. Większość moich umiejętności nabyłam w podróży, a i tak dużo zawdzięczam moim genom po Posejdonie. Moim genom po Posejdonie... Zaraz, to jest jakaś myśl! Przeszukałam umysłem najbliższą okolicę w poszukiwaniu wody, lecz - czego można się było spodziewać po Egipcie - nic takiego nie znalazłam. Nie mogłam jej też wyczarować, zważając na to, że musiałam oszczędzać siły.
Już chciałam chwycić za miecz i natrzeć na potwory, gdy przypomniałam sobie o tym, że go nie mam. Ach, jakie to straszne uczucie czuć się bezużytecznym! A nawet gorzej - zdawać sobie sprawę z tego, że jest się bezużytecznym. Tak czy inaczej zaczekałam, patrząc bezczynnie na to, jak moi przyjaciele ogłuszają a następnie zabijają oba potwory. Chyba zaczynam popadać w nałóg - zdecydowanie zbyt często patrzę się bezczynnie na walki. Cóż poradzić?
Weszliśmy powoli do następnego pomieszczenia, nie do końca wiedząc, czego oczekiwać. W końcu widzieliśmy tutaj już wiele różnych stworów i - nie bez racji - obawiałam się wtedy czegoś okropnego. Nawet nie wiedziałam, do jakiego stopnia to, co tam się odbędzie - a nie umiem określić tego inaczej niż "krwawą jatką" - zryje mi psychikę.
Tak czy inaczej, weszliśmy do pomieszczenia wielkości co najmniej sali tronowej. Drzwi do następnego pokoju znajdowały się jakieś dwieście metrów od nas. Kiedy spojrzałam w górę ujrzałam znajdujący się wiele metrów nad nami chropowaty strop. Nadal zadziwiał mnie ogrom całej tej piramidy.
Kiedy ruszyliśmy niepewnie przed siebie, echo naszych kroków rozległo się po całym pomieszczeniu. W pewnym momencie poczułam, iż z sufitu coś na mnie kapie. Spojrzałam w górę i na moje czoło spadła kolejna kropla substancji, która - ni zapachem, ni konsystencją - ani trochę nie przypominała wody. Inni prawdopodobnie też to zauważyli, gdyż Annabeth ponagliła nas do dalszej wędrówki (co nie było zbyt łatwe, biorąc pod uwagę fakt, że Percy miał zranioną nogę). Naprawdę, jak teraz tak na to patrzę, powinniśmy byli biec od początku.
Piekło rozpoczęło się, gdy z sufitu spadł pierwszy z nich. Było to czarne, można by rzec dziurawe, stworzenie wysokości około jednego metra. Wyglądem przypominało najbardziej... czy ja wiem? Nie było podobne do niczego, co w życiu widziałam, ale gdybym miała to określić, to najbardziej przypominało chyba konia. A raczej źrebaka lub kucyka. Stworzenie miało coś na kształt grzywy - koloru zielono-turkusowego -, lecz stworzonej z czegoś na kształt pajęczej sieci.*
Tak więc coś mniej więcej takiego spadło nam tuż pod nogi, ryjąc w ziemi niewielki krater. Sekundę później wychyliło swój obrzydliwy łeb i syknęło na nasz widok. Percy szybko unieszkodliwił je za pomocą solidnego kopniaka. Tymczasem jednak naokoło nas spadało coraz więcej i więcej tych stworów. Na razie nic nam nie robiły, lecz przerażeni rzuciliśmy się do przodu. Annabeth nagle zatrzymała się, by powiedzieć tylko, abyśmy się pospieszyli. Już chciałam ruszyć naprzód, lecz gdy podniosłam wzrok gwałtownie odskoczyłam w tył - nie tyle przerażona, co zdumiona tym, co zobaczyłam.
Podobno każdy na świecie ma swojego genetycznego bliźniaka - kogoś  kto wygląda prawie tak jak ty. No cóż, "prawie" nie było dobrym określeniem na podobieństwo postaci, która przede mną stała do mnie. I zdecydowanie nie był to mój genetyczny bliźniak - bo czemu niby jakiś losowy człowiek miałby mnie popchnąć tak mocno, że aż wpadłam na Percy'ego, który oczywiście się wywrócił. Niezdarnie podnieśliśmy się i stanęliśmy na nogi, aby ujrzeć coraz więcej potworków spadających z sufitu na posadzkę wszędzie dookoła nas.
- Och nie. - rzekła Annabeth i cofnęła się o krok. - Ja znam te stwory.
- Ja znam te stwory! - przytaknął ochoczo chórek osób do złudzenia przypominających Annabeth. Dziewczyna wyciągnęła sztylet i z determinacją na twarzy oznajmiła:
- Changelingi. Zmiennokształtni. Stworzenia zdolne przybrać każdą dowolną formę. Nie możecie im pozwolić się zdezorientować. Musimy dotrzeć do tamtych drzwi! - Wskazała ręką przejście do następnego pomieszczenia. Nie było jakoś szczególnie daleko od nas, lecz na drodze do niego czyhało na nas co najmniej sto changelingów, a każdy z nich miał wygląd Percy'ego, Annabeth, Drake'a lub mnie. Przełknęłam nerwowo ślinę. Nie będzie łatwo, pomyślałam. Nie miało być.
- Teraz! - krzyknęła Ann.
Biegiem wyrwaliśmy się naprzód, siekąc mieczami wszystko, co wyglądało jak my starając się przy okazji nie pozabijać siebie nawzajem. W pewnym momencie Percy potknął się o jednego z trupów. Kiedy zawróciłam i pobiegłam, by pomóc mu wstać, podciął mnie i walnął w nos. Zabolało wystarczająco, abym się zorientowała, iż to jeden z potworów. Obnażył zęby w furii, gdy nagle przewrócił się na bok, przebity ostrzem miecza. Okazało się, że należał on do Drake'a. Chłopak schwycił mnie za dłoń i pognaliśmy w stronę Ann i Percy'ego. W pewnym momencie poczułam, że ktoś schwycił mnie za ramię. W biegu odwróciłam się tylko po to, aby zobaczyć Drake'a, który odciąga mnie od tego poprzedniego. W mig pojęłam, że ten który uratował mnie wcześniej musiał być podmieńcem. Chociaż może nie, ponieważ czemu niby wszyscy inni Drake'owie rzucaliby się na niego? Szybko unieszkodliwiłam Drake'a, który trzymał mnie za rękę, wykręcając mu ją. Rzuciłam się w stronę Drake'a - chyba tego właściwego, lecz zatrzymały mnie dwie Annabeth i trzech Percy'ch. Postąpiłam krok w tył, lecz trafiłam na ścianę. Bardzo możliwe, że to byłby moment, w którym przegrałam, lecz nagle jeden z Percy'ch uśmiechnął się i przebił resztę mieczem.
- Wszystko dobrze? - Zapytał dosyć bezsensownie. Oczywiście, że wszystko było źle. Mimo to skinęłam głową. Razem z Percy'm pognaliśmy w stronę Annabeth atakowanej przez pięciu moich podobieńców. Percy zabił dwóch z zaskoczenia, lecz reszta odwróciła się prędko w naszą stronę. Dało to Annabeth szansę na szarżę. Kiedy skierowała ostrze swojego miecza w moją stronę nieco panicznie zawołałam:
- Prawdziwa ja! Prawdziwa ja!
Chyba się co do mnie przekonała, ponieważ już zostawiła mnie w spokoju.
- Drake! - mimo wszystko krzyknęłam jego imię. Oczywiście odpowiedział mi każdy Drake na sali. Było to nieco frustrujące. Lecz nagle wśród wszystkich głosów wołających "Tutaj!" usłyszałam moje imię. Jeden inny. Jeden prawdziwy. Ten jedyny.
- Drake? - zapytałam. Już go nie usłyszałam. Spojrzałam znacząco na towarzyszy. W mig zrozumieli: musimy go znaleźć i szybko stąd spadać.
Ruszyliśmy do przodu, zabijając każdego sobowtóra Percy'ego, Annabeth, czy mnie. Niedługo został już tylko jeden Percy, jedna Annabeth, jeden Drake i ja. Mieliśmy iść dalej, lecz... Percy ruszył w naszym kierunku z mieczem w dłoni. Zdezorientowana gapiłam się na niego, lecz groza sytuacji doszła do mnie w momencie, gdy zaatakował Annabeth. Czy to możliwe, żebyśmy... O nie! Czy my przegapiliśmy śmierć Percy'ego, a ten stwóc "zastąpił" go?! Nie, nie, nie! To niemożliwe! Przecież... Ale dlaczego...? Z moich przemyśleń wyrwał mnie Drake unieszkodliwiając sobowtóra mojego brata. 
Ze łzami w oczach przeszukaliśmy wszystkie leżące ciała. Było to na tyle łatwe zadanie, że wszystkie changelingi po śmierci odzyskiwały swoją prawdziwą formę. Szybko więc znaleźliśmy prawdziwego Percy'ego. Ku naszej uldze oddychał z cichym pojękiwaniem. 
Przeszukując changelingi znalazłam kawałek ambrozji, który w pośpiechu podałam bratu. Nie uleczył całkowicie ran, ale mogliśmy iść dalej. Znalazłam jakiś miecz u martwego stworzenia. Ruszyliśmy do najbliższych drzwi, na szczęście były tylko jedne. Za nimi był... bardzo ekskluzywny pokój. Nowocześnie urządzony i zawierający wszystkie przedmioty, które pozwalają na normalne życie nie wychodząc z pomieszczenia. Na rozłożystej kanapie spała na boku drobnej budowy osóbka. 
Popatrzyłam na reakcje przyjaciół, Annabeth położyła palec na usta dając do zrozumienia, że lepiej nic nie mówić. Przypatrywałam się istocie, by pojąć czym jest. Zmieniła ona lekko pozycję odpoczynku, czym odsłoniła kawałek brzucha, co sprawiło, że osłupieliśmy.
Wcześniej wizja spotkania nimfy wydawała się odległa, ale mało rzeczywista. W końcu czekała nas bardzo długa podróż i nie było czasu na zamartwianie się. Niestety, ta chwila właśnie nadeszła. 
Maja wyglądała całkowicie inaczej niż sobie wyobrażałam. W moich przemyśleniach była piękną, złotowłosą niewiastą, tylko że z wielkim brzuchem. W rzeczywistości wyglądało to całkowicie inaczej. Zaniedbana spała w wielkiej, rozciągniętej koszulce, które optycznie jeszcze bardziej powiększała jej brzuch. Był on jeszcze większy niż można sobie wyobrażać, tak z osiem razy większy niż normalnej kobiety. Mimo że spała jej mina mówiła, iż jak najszybciej chciałaby zakończyć ten koszmar i, że ciążą była najgorszą rzeczą, która przytrafiła jej się w długim życiu.
Wszyscy domyśliliśmy się z czym mamy do rzeczy i nie mogliśmy wykonać nic bezmyślnie. Jeden fałszywy ruch mógł skutkować śmiercią. Nie wiedzieliśmy jak ustalić dokładnie plan, gdyż najmniejszy szmer mógł zbudzić nimfę. 
Nim jednak doszliśmy do jakiegokolwiek porozumienia wszystko stało się w ciągu paru chwil. Drzwi po drugiej stronie pomieszczenia otworzyły się ze skrzypnięciem, a tam stała... druga część naszej grupy, czyli Piper, Jason, Frank i Hazel. Wciągnęłam głęboko powietrze patrząc jak Maja się budzi patrząc na nas z szokiem. Ruszyliśmy wszyscy biegiem na nią z atakiem. Już myślałam, że będzie łatwo. Przecież pokonaliśmy już tak dużo przeszkód! Wokół nimfy rozciągało się przeźroczyste pole siłowe, które odepchnęło pierwszą osobę, która do niego dobiegła, a w tym przypadku Percy'ego. Niestety jeśli chcieliśmy wypełnić misję nie mogliśmy do niego podejść. Pole było najwidoczniej tylko jednorazowe. W błyskawicznym tempie zatopiłam ostrze miecza w środku brzucha, gdzie znajdował się nienarodzony potwór. Ostatnim co zobaczyłam była przerażona mina Mai, ale pomimo bólu wyrażała ona też... ulgę? W sumie pozbyła się wielkiego ciężaru, który musiała znosić przez wiele lat. 
Gdy już było po wszystkim, podeszliśmy do Percy'ego. Stracił przytomność i odniósł wiele obrażeń, ale znaleźliśmy w szafce nektar, który nalaliśmy mu do ust. Zadrżałam z przerażenia, gdy całkowicie nic się nie stało. W panice potrząsnęła jego ciałem, by się obudził. Nawet nie poczułam jak moje łzy zaczęły spływać po mojej twarzy. Obraz mi się rozmazał. Jason odciągną mnie, a do mojego brata podszedł Drake, miał przecież dar uzdrawiania. Moje ciało zatrzęsło się w szlochu wiedząc czego ma oczekiwać. Ale to nie mogło się stać. Ja się nie zgadzam! 
Następne spojrzenie Drake'a dało odpowiedź na wszystkie pytania.
Stało się.
Umarł.
Zemdlałam.


~*~

Obudziłam się w znajomym miejscu, już w Obozie Herosów. Musiałam nieźle zasłabnąć, by nie obudzić się przez parę dni... W jednej chwili przypomniałam sobie niedawne wydarzenia. Wypełnienie misji, a następnie śmierć mojego brata. I tak dużo przeszedł. Właściwie to on zabił największą ilość potworów. To on obniósł najwięcej obrażeń. To on zasługiwał na wypełnienie tej misji. To on powinien tutaj teraz być. Zdecydowanie nie powinno to się dostać mnie. Prawie nic nie zrobiłam. Było to całkowicie nie fair. 
Wszystkie nie wyjaśnione wydarzenia się wyjaśniły, ale pogrążona w żałobie ledwo odbierałam wiadomości. Evie pomagała Kalipso, na której wyspę, jak się okazało, trafiliśmy. W nagrodę pozwolono jej ją opuścić. Mój ojciec, Posejdon, pomagał nam, ale też drugiej grupie, w piramidzie. By dojść do sposobu kontaktu musiał wiele wyszukać i uruchomić wszelkie kontakty. 
Po paru dniach, i wielu rozmowach z psychologiem, zaczęłam normalnie funkcjonować. Annabeth była w podobnym stanie. My najgorzej wszystko przeżyłyśmy, ale innym także było strasznie ciężko. Właściwie to wszyscy zawdzięczali coś Percy'emu i byli zszokowani jego śmiercią. 
Niedługo miał się odbyć pogrzeb.
_____________________________________


*Tak, jakby ktokolwiek to zauważył, tego stworka wzorowałam na changelingu z Canterlot Wedding - i to nie bez powodu... (~Maria)

To prawie,  prawie koniec. Niedługo (najpóźniej piątek) pojawi się epilog. Jesteśmy średnio zadowolone z końca. Rozpoczynając bloga miałyśmy całkowicie inne plany. Jak wiele się zmieniło od tamtego czasu.Ala i Maria

wtorek, 17 czerwca 2014

Jesteśmy!

Wyjątkowo notka tylko od Alis :)
Wiem, że nic się nie pojawiło od bardzo dawna, ale nie martwcie się, ponieważ następny rozdział jest już w większej części napisany (będzie też dłuższy niż poprzednie). Ja jutro wyjeżdżam i wracam w niedzielę, ale planujemy, że Maria do końca tygodnia go dokończy i opublikuje.
Wiedzcie jednak, że ten czas nie był spędzony na odpoczynku! Wszystkie oceny trzeba było poprawić. Maria od marca nie miała komputera i dopiero niedawno został naprawiony, a w tym czasie ja też zostałam go na parę dni pozbawiona swojego. Trzeba wziąć też pod uwagę, żę w weekendy często wyjeżdżamy. Byłyśmy też na tygodniowej wycieczce z klasą. Czas leci tak szybko!
Bardzo cieszymy się, że przybywa nam czytelników i dziękujemy za wszystkie miłe komentarze pod poprzednim postem :)
Alis

EDIT!


Tak, tak. WIEMY! Miało być i nie ma… Maria się nie wyrobiła i teraz wyjechała na dwu-tygodniowy wyjazd (brawa dla niej, bo napisała stronę A4 na komórce i przysłała mi mailem), a ja do 14 lipca zostaję w domu. Ogólnie mamy już ponad 6 stron A4 czcionką 12, ale ledwo przekroczyłyśmy połowę tego, co chciałyśmy zamieścić, więc prosimy o jeszcze trochę cierpliwości…
Ala

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

30. W egipskich ciemnościach


Annabeth ponownie omówiła nasz plan ucieczki, a ja mimowolnie skierowałam swój wzrok na Percy’ego, który co jakiś czas także zerkał na mnie skołowany. Niespecjalnie mu się dziwiłam. Jestem tylko o rok młodsza, a gdy dowiedziałam się, że mam brata też nie mogłam się do tego przyzwyczaić. Teraz jest kompletnie inaczej. Wtedy wiadomość o rodzeństwie wydawała się tak daleka i mało możliwa. Było jeszcze tak dużo czasu do pierwszego spotkania, a to tutaj stało się to tak nagle. Porwanie, Egipt, cela i BUM! - W ciągu zaledwie paru chwil. Z jednej strony byłam przeszczęśliwa z pierwszego spotkania, które wyglądało tak jak je sobie wyobrażałam (pomijając fragment, iż jesteśmy uwięzieni), ale jednak nie wiedziałam, co planuje Eva – jeśli cokolwiek zamierza zrobić. My omawiamy plan ucieczki, a to może przeszkodzić mojej przyjaciółce.
- Annabeth – zwróciłam się do córki Ateny, - ale jeśli wcześniej nie udało się wam stąd wydostać, to co zmieni nasza obecność?
- Kate, już to mówiłam. Teraz mamy jakąkolwiek broń. – Przewróciła oczami w geście irytacji i wskazała ręką na trójząb, który zdecydowałam się oddać Percy’emu. Byłam pewna, że on lepiej sobie poradzi z tego rodzaju bronią.
Kiwnęłam do Annabeth by przyznać jej rację i wysłuchałam planu. Przyznam, że był bardzo przebiegły. Nie umiałam docenić mądrości dzieci Ateny, gdyż ona była pierwszą córką bogini mądrości, którą lepiej poznałam. Ku mojej uldze okazało się, iż Annabeth także miała ze mną sny. Powiedziała, że nie ma pojęcia skąd ta więź.
Gdy wszystko zostało omówione położyliśmy się na pryczach, a Jason, gdyż dostał ostatnią wartę pilnowania czasu, miał za zadanie nas obudzić o odpowiedniej porze. Ogarnęłam wzrokiem ciemne oraz zakurzone pomieszczenie, po czym zamknęłam oczy i wyczerpana wpadłam w objęcia Morfeusza. 

~*~

Rozejrzałam się zdezorientowana po miejscu, w którym się znajdowałam. Rozległa plaża po jednej stronie oraz tajemnicza dżungla po drugiej. Słońce wisiało wysoko nade mną, świecąc w oczy. Po krótkiej chwili zorientowałam się, że była to wyspa, z której wypłynęłam po ostatni klucz i ta sama, na której powinna znajdować się Eva. Nie myliłam się. Moja przyjaciółka niemal od razu po moim "olśnieniu" pojawiła się naprzeciwko. Pokonałam szybko parę kroków, po czym rzuciłam się jej w ramiona. Ona odwzajemniła uścisk, ale szybko oderwała się ode mnie i zaczęła do mnie mówić, patrząc się w moje oczy:
- Kate, nie martw się. Już planujemy jak was wydostać. Jeśli będziecie mogli, postarajcie się dojść do wyjścia, ale nie próbujcie go przekroczyć, gdyż ten, kto to spróbuje umrze. – Jej głos był poważny, a wszystko mówiła szybko. Widać było, że wyuczyła się tej kwestii na pamięć. Moją uwagę przykuła jednak inna sprawa: mówiła o sobie w liczbie mnogiej. Niestety nie dała mi dojść do głosu. – Uważajcie na zachodnią część piramidy, gdyż tam jest najwięcej pułapek, a im wyżej i bardziej na wschód, tym mniej ich będzie.
- Eva, ale…
- Nie na długo uda mi się utrzymać to połączenie. Pamiętaj o wszystkim, co ci powiedzia… – Ostatnie kwestie były lekko przygłuszone, a obraz zaczął się rozmazywać… 

~*~

- Kate - szepnął mi do ucha Drake, potrząsając lekko za ramiona. Zamrugałam parę razy powiekami by przyzwyczaić oczy do ciemności. Wszyscy siedzieli w kółku i mówili coś półszeptem. Natychmiast przypomniałam sobie o moim dziwnym śnie, więc podeszłam do nich by powiadomić ich po planach mojej przyjaciółki.
- ... możemy już zaczynać. Za chwilę powinni podać posiłek - dokończyła Annabeth.
- Słuchajcie, dzisiaj w nocy... - zaczęłam.
- Kate, już czas. Potem nam powiesz. - Przerwała mi córka Ateny.
- Ale to jest ważne! - sprzeciwiłam się.
- Nie mamy czasu! - Jej słowa potwierdziły ciężkie kroki, które świadczyły, że ktoś zbliżał się do naszej celi. Wszyscy zerwali się na stanowiska, a ja nie posiadając wyboru także to zrobiłam. Szczerze mówiąc to nie miałam wielkiej roli do odegrania w tej sytuacji. Sześć siódmych Wielkiej Siódemki jeszcze nie wiedzieli jaki poziom osiągnęłam przez parę ostatnich dni. To działo jednak też w drugą stronę - nie wiedziałam co oni potrafią. Dlatego też razem z Drake'iem oraz Hazel stanęliśmy w kącie by w razie potrzeby pomóc reszcie.
W drzwiach słychać było przekręcenie klucza, a następnie głośne skrzypnięcie metalowych drzwi. W wejściu stanął mojej wielkości troll. Trzymał w rękach tacę, na której postawiony był pojemnik ze skromną ilością jedzenia dla nas. Niestety miałam już zaszczyt spróbowania tego ohydztwa.
Piper cichym, lecz stanowczym głosem, używając czaromowy rozkazała by wszedł dalej, co on bez wahania wykonał. Następnie wszystko stało się w przeciągu paru sekund. Percy pchnął w niego trójzębem, tak że upadł na plecy z cichym jękiem. Jason związał go prowizorycznymi, wietrznymi linami, a w tym czasie Annabeth owinęła go sprawnie łańcuchami, które nie wiem skąd wytrzasnęła. Potem wyjęła jego klucze do celi i przeszukała wszystkie kieszenie. Znalazła tam sztylet, który zgodnie uznaliśmy, że powinna sama wziąć oraz kompas. To było tyle z przydatnych rzeczy. 
Frank przemienił się w jadowitego węża. Wypełzł i sparaliżował pozostałych strażników. Wyszliśmy na korytarz, który prowadził w dwie strony. Odebraliśmy strażnikom broń. Teraz tylko ja i Hazel nic nie miałyśmy. Chciałam zasugerować kierunek i streścić mój sen, ale ponownie nie dopuszczono mnie do głosu. Ja rozumiem, że nie mamy czasu i tak dalej, ale jeśli jej matka jest boginią strategii to powinna mnie wysłuchać, prawda? Tak mi się przynajmniej wydaje. Nie nalegałam jednak, bo wszyscy jak jeden mąż polegali na Annabeth.
Modliłam się by wybrała wschód, który miał być łatwiejszy do pokonania, ale nie mając kompasu nie dowiedziałam się co wybrała. Żwawym krokiem pokonaliśmy parę nic mi nie mówiących korytarzy. Zaczęłam się uspokajać myśląc, że może nie będzie tak trudno. Jednak nagle usłyszałam głośny śmiech.
Zaczęłam rozglądać się nerwowo, ale nic nie zobaczyłam. To coś szturchnęło mnie za ramię i popchnęło na ziemię. Złapałam się z jękiem za obolałą rękę. Poczołgałam się cicho do ściany i usiadłam tyłem do niej, by nic nie mogło mnie zaskoczyć od tamtej strony. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, gdyż wszyscy wymachiwali bronią, mając nadzieję, że może uda im się trafić w przeciwnika. Jak walczyć z kimś kogo się nie widzi? Co jakiś czas ktoś był szturchany, albo popychany, a z najróżniejszych miejsc wydobywał się złowieszczy chichot. W pamięci przesortowałam wszystkie potwory, które posiadały umiejętność znikania.  Niestety nic nie przychodziło mi do głowy. Spróbowałam z drugiej strony. Ten śmiech kojarzył mi się z... harpią. Tylko że one nie się takie trudne do pokonania, a ta jest wyjątkowo szybka. Chwilę... była taka jedna, której imię oznaczało "wichrowa", "wietrzna", czy jakoś tak. Tylko że ona nie mogła stać się niewidzialna. Dobra, mniejsza o to. Poznanie imienia tej harpii nie sprawi, że będę mogła ją pokonać. Pewnie Annabeth zaraz coś wymyśli. Dobra, nie. Nie mogę jak jakaś idiotka siedzieć tutaj pod ścianą, kiedy oni walczą i liczyć na to, że córka Ateny coś wymyśli. Zresztą harpia nic nam nie robi... Właśnie! Ona nic nam nie robi! Ma nas jedynie zatrzymać, ale jeśli sama się wymknę... W mniej niż sekundę w mojej głowie narodził się  zwariowany plan, który postanowiłam wcielić w życie.
Powoli zaczęłam się przesuwać w stronę Drake'a, a następnie szepnęłam mu do ucha by oddał mi swój miecz. Niechętnie, ale na szczęście mi zaufał. Wymknęłam się drzwiami, po czym zaczęłam szukać jakiejkolwiek kropelko wody. Na moje nieszczęście nie było całkowicie nic. Postanowiłam się skupić. Może przy odrobinie szczęścia uda mi się samej wyprodukować wodę? Dobra, skupienie. Zamknęłam oczy. Skupienie i myślenie tylko o tej nieszczęsnej cieczy... Bogowie, czemu właśnie kiedy chcę myśleć jedynie o jednej rzeczy, do głowy przychodzą mi miliony innych myśli?
Nie ma za co.
Podskoczyłam zaskoczona i dopiero po chwili doszła do mnie informacja, że ten głos odezwał się tylko w mojej głowie. Otworzyłam powoli powieki, po czym ujrzałam przed sobą, leżącą na ziemi, buteleczkę z odrobiną zwyczajnej wody.
- Dzięki, tato - mruknęłam pod nosem, ale zaczęła we mnie kiełkować nadzieja.
Okręciłam nakrętkę z pojemnika i zaczęłam powiększać objętość płynu. Gdy pomieszczenie było już prawie całe wypełnione cieczą, otworzyłam drzwi do pomieszczenia, gdzie moi przyjaciele całkowicie bez poczucia czasu cały czas walczyli z harpią. Woda za moją pomocą zaczęła wlewać się do pokoju. Sterowałam ją tak, by omijała twarze półbogów, a oni zaprzestali bezsensownej walki. Zaczęli przyglądać się temu co robię. 
W końcu woda doszła do ostatniego kąta i zgodnie z moimi przewidywaniami... Ominęła niewidzialny kształt wielkości ptaka z ludzką głową, czyli harpię. Podeszłam do niej i wbiłam miecz Drake'a w jej ciało. Następnie zaczęłam zmniejszać objętość wody, po czym schowałam ją do buteleczki.
Ogarnęłam wzrokiem przyjaciół i udając, że nie widzę ich zdziwionych min oraz ledwo powstrzymując się od śmiechu, zapytałam:
- To teraz mogę Wam opowiedzieć mój sen?


Mamy już 30 rozdziałów :) Prosimy o komentarze!Ala i Maria

wtorek, 1 kwietnia 2014

29. I wtedy uniosłam trójząb i poczułam, jak wstępuje we mnie moc Posejdona...

  Płynęłam już około pół godziny, ciągle w dół. Robiło się to już zdecydowanie nudne. Nic więc dziwnego, że kiedy zauważyłam, że coś się błyszczy szybko popłynęłam w tamtym kierunku. Okazało się, że mój pośpiech miał jakieś podstawy: były to duże metalowe drzwi ze śluzą. Szybko wsunęłam się do środka. Gdy woda opadła, ruszyłam naprzód w ciemny korytarz. Postąpiłam jednak o jeden krok za daleko. Że ścian i sufitu wysunęło się mnóstwo pułapek, które uruchomiłam stając na płytce naciskowej. 

Myślałam, że mam wyjątkowe szczęście unikając tego wszystkiego, kiedy jeden jedyny kolec, zapewne umazany jakąś śmiertelną trucizną, wbił mi się w lewe ramię. Bardzo możliwe, że wrzasnęłam z okropnego bólu, który przeszył mi rękę, a następnie rozszedł się po całym ciele. Nikt i tak by mnie nie usłyszał. Nie sposób opisać, jak się wtedy czułam. W sensie... Niby wiedziałam, że prawie wszyscy herosi umierają młodo i tak dalej, ale dopiero w moich ostatnich chwilach naprawdę pojęłam, że dotyczy to również i mnie samej.  A jedną z moich ostatnich myśli było to, że niestety nie mam obola, którym po śmierci mogłabym zapłacić za przewóz przez rzekę Styks. Ciekawe, czy to prawda... Te wszystkie opowieści o Podziemiu i tak dalej... Czy trafię do Elizjum? A może wiecznie będę się błąkać po drugiej stronie podziemnej rzeki Styks? Nie sposób było jeszcze tego określić.

Pozostało mi tylko czekać, czując jak trucizna pożera moje ciało.

K O N I E C.

______________________________________

  I właśnie w takich momentach nie wiem, co powiedzieć... Co napisać. Chcę tylko Wam podziękować. Za to, że wytrzymaliście to wszystko, że dotrwaliście z nami aż do teraz, aż do końca. Chcę wam podziękować za to, że byliście z nami przez ten cały czas, że... No dobra, bez zbędnego gadania: Prima Aprilis!

Nie bójcie się, ani nam w głowie tak kończyć tę opowieść. Po prostu nie mogłam się powstrzymać od takiego małego żarciku. Zapomnijcie wszystko, co przeczytaliście. Rozdział znajduje się niżej ;). Chcę jaszcze tylko napisać, że dzisiaj (tak, w Prima Aprilis -,-) piszemy sprawdzian szóstoklasisty, więc bardzo was proszę, abyście trzymali za nas kciuki. 

Maria

______________________________________
  Moje zdolności nawigacyjne wskazywały na to, że była to jakaś jeszcze nieodkryta wysepka na Oceanie Spokojnym. Świetnie, to dobrze dla mnie.
Zanurzyłam się głębiej. Było tutaj już bardzo ciemno, ale ja jakoś wszystko widziałam. Właściwie to nic nie widziałam, ale w jakiś sposób dokładnie wiedziałam, gdzie, co się znajduje. Przypominało to pewien rozdaj echolokacji, którą posiadają delfiny i niektóre ryby.
Powoli dostrzegałam, że dno opada, i zmienia swój kształt. Znajdowałam się w Rowie Mariańskim. Było to jednak w pewnym sensie nieco niepokojące.
Zauważyłam, że nieopodal leniwie płynie mały rekinek. Początkowo przestraszyłam się, ale on zaczął się do mnie łasić, więc pogłaskałam go po grzbiecie. Przypomniałam sobie jednak, po co tu jestem, gdy zauważyłam, że gdzieś w dole coś się błyszczy. Serce mi zamarło, gdy zrozumiałam, co konkretnie to jest. 
Moja bransoletka! Musiałam ją upuścić, gdy głaskałam rekina, a teraz nie było już żadnych szans, aby ją odzyskać. Byłam taka głupia! Przecież to moja jedyna broń, w ogóle jedyna rzecz, jaką tutaj miałam!
No cóż, trzeba grać takimi kartami, jakie się posiada. A że ja nie posiadałam żadnych, teoretycznie nie mogłam zrobić nic. A właściwie to mogłam tylko iść (a raczej płynąć) dalej. Kiedy jednak ujrzałam niewielką grotę w skalnym dnie oceanu, nie mogłam się powstrzymać od zajrzenia do niej. Jednakże to, co ujrzałam w środku skłoniło mnie do głębszego przeszukania jej.
  Fakt, jak głupia byłam uderzył mnie sekundę zanim się zorientowałam, co właściwie mnie otacza, gdzie się znajduję. Chyba naprawdę mam glony zamiast mózgu! Który bóg mógłby strzec klucza zatopionego jedenaście tysięcy metrów pod poziomem morza? Odpowiedź jest chyba oczywista i niezbyt dobrze mi wróży. Tym bardziej iż znajdowałam się najwyraźniej w jakimś schowku bądź składziku na broń. Tylko jeden rodzaj broni. Ktoś inny na moim miejscu pewnie ucieszyłby się z możliwości zdobycia jakiegokolwiek oręża, ale ja nie. I tak umiałam posługiwać się jedynie mieczem. A w takich warunkach trzeba się naprawdę szybko uczyć, pomyślałam, gdy zauważyłam korytarz prowadzący do następnego pomieszczenia. W końcu uznałam, iż lepiej jest mieć coś do obrony, niż nic i złapałam pierwszą lepszą broń.
Z trójzębem w ręku przeszłam dalej.
Pierwszą rzeczą, która mnie zdziwiła, był fakt, iż w pomieszczeniu nie było ani jednej lampy, czy innego źródła światła. Mimo to przedmiot na samym środku komnaty był dobrze widoczny. Była to mała ambonka, na której leżało drewniane pudełko. Nietrudno się było domyślić, co znajdowało się w środku. Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś trudniejszego. Oczywiście tylko tak to wyglądało. Byłam pewna, że na drodze będą jakieś pułapki. Dla zachowania wszelkich środków ostrożności wykorzystałam fakt, iż wszędzie znajdowała się woda, aby przepłynąć do ambonki nie dotykając podłogi. Już chciałam otworzyć pudełko, zabrać klucz i szybko wrócić do Drake'a i Evy, ale powstrzymał mnie głos:
- I chcesz to teraz zabrać? - Oczywiście było to pytanie retoryczne, ale włosy zjeżyły mi się na głowie, kiedy się obróciłam w stronę rozmówcy. Jedna myśl przemknęła mi przez umysł: Posejdon.
Posejdon. Tyle myśli, dobrych i złych napływało mi do głowy na dźwięk tego imienia. Normalnie zmieniłabym temat, odwróciła wzrok, ale teraz nie mogłam uciec. Hardo uniosłam głowę. Starałam się nawiązać kontakt wzrokowy, ale po pierwszych porażkach zaniechałam dalszych prób.
- Kate, ja nie chcę z tobą walczyć. Chcę jedynie dać ci szansę. Szansę na uratowanie świata, zaistnienia bardziej niż tylko jako moja córka. Zaistnienia jako ty. - O bogowie, tylko nie to. Nienawidzę takich wykładów w stylu "Musisz wiedzieć, że naprawdę cię kocham, cokolwiek by się nie stało... Bla, bla bla”. Mnie to mało obchodzi. Nie należę do tych wrażliwych, łatwo wzruszających się ludzi. Posejdon chyba to wyczuł, ponieważ westchnął, nie kontynuując tematu. 
- Nie chcesz tego, co teraz zrobię. Ale musisz to przyjąć. - Zaintrygowana, podniosłam wzrok. Co takiego może mi ofiarować Posejdon? Mój ojciec? Chyba nie nowy okręt. Okręt... Rany, kompletnie zapomniałam o biednym Leo Valdezie, synu Hefajstosa. Siedzi teraz w Obozie Herosów i czeka, aż powrócimy... Razem z jego przyjaciółmi, na okręcie, który zbudował. Który teraz nie istnieje. Ale on oczywiście nie może o tym wiedzieć. W myślach słyszę już jego słowa, ”Ani zadrapania!" Oj. Niedobrze. 
Błogosławieństwo Posejdona... Zaraz, że niby o co chodzi? Chyba nie za bardzo słuchałam tego, co mówił mój ojciec, ale potaknęłam, na znak, że się zgadzam. I nie wiem, co zrobił, ale poczułam się z tym lepiej. 
A wtedy uniosłam trójząb i poczułam, jak wstępuje we mnie moc Posejdona. Mogłam robić, co chciałam. Miałam władzę nad wodą i wszelkimi morskimi stworzeniami. I czułam się z tym wspaniałe. Na przekór wszystkiemu, ci sobie zawsze obiecywałam, spojrzałam na Posejdona z wdzięcznością.
Potem złapałam skrzynkę z szóstą - ostatnią - częścią klucza, którego szukaliśmy i wypłynęłam z pałacu boga morza. Po drodze na powierzchnię przyzwałam trzy dorosłe hippokampy, pół ryby, a pół konie. Dosiadłam największego z nich i z trójzębem w ręku wypłynęłam spod wody. 
Mój widok musiał robić spore wrażenie, ponieważ Drake, który najwyraźniej mnie szukał,  zatrzymał się i spojrzał na mnie z podziwem. Drake! Zeskoczyłam z rumaka i podpłynęłam do niego. A kiedy nasze wargi się zetknęły nie czułam nic oprócz soli obecnej w oceanie, którą chłopak cały przesiąknął. I nic się wtedy nie liczyło. Tylko on. I ja. Razem. To było najważniejsze. Nawet nie zauważyłam, gdy wpłynęliśmy pod powierzchnię. Nieważne. Stworzyłam niewielki bąbel powietrza, w którym znalazły się nasze twarze, nienaturalnie blisko. I po raz pierwszy on odwzajemnił mój pocałunek. 
 Ale wtedy swobodę moich ruchów zablokowała złota siatka, która oplotła nasze ciała, zabierając nas gdzieś w nieznanym kierunku...

~*~

- Drake! Drake, popatrz - szepnęłam. Chłopak się poruszył, próbując się wygodniej usadowić. Przez co oczywiście siatka, w której byliśmy uwięzieni boleśnie wbiła mi się w lewy policzek. Przez chwilę jeszcze się szamotaliśmy, próbując normalnie usiąść, ale oczywiście się nie udało. Zwróciłam jednak uwagę Drake'a na nasze otoczenie. Nic dziwnego, że było mi tak gorąco. Znajdowaliśmy się najprawdopodobniej w Egipcie, gdyż gryf niosący siatkę zmierzał najwyraźniej w kierunku jakiejś piramidy. Nagle uświadomiłam sobie, co to dla nas oznacza, gdy potwór zanurkował w locie, kierując się w stronę dziwnie świecącego wejścia do piramidy... Piramidy Cheopsa. Tej, w której znajdowało się najsłynniejsze więzienie dla półbogów. Uderzenie w ziemię... Zemdlałam...
~*~

    - Ci z Wielkiej Trójki lepiej smakują? - Fakt, iż ktoś rozmawiał o herosach jak o posiłku w pełni mnie obudził. Otworzyłam oczy, a pierwszą rzeczą, a raczej osobą, którą zobaczyłam, była Annabeth Chase. Zszokowana przyjrzałam się jej dokładnie, gdyż nie mogłam się nadziwić, że widzę ją w innej sytuacji niż sen. Nagle zaczęłam się zastanawiać, czy ona wtedy śniła o tym samym. Może to wszystko wymyślała moja wyobraźnia?
Szybko ogarnęłam wzrokiem całe pomieszczenie. Percy, Drake... Wszyscy cali i zdrowi. Zaraz, nie! Odwróciłam się w kierunku, z którego wcześniej słyszałam tę rozmowę i jęknęłam z bólu. Musiałam sobie nieźle poobijać kręgosłup, co teraz mi się zwracało. Aj! Zauważyłam pięciu cyklopów, rozmawiających przyciszonymi głosami:
- Jest tylko jeden sposób, aby to sprawdzić. A skoro i tak musimy się ich jak najszybciej pozbyć... - odezwał się jeden z nich.
- Co z tego, skoro mamy tylko czterech? Nijak nie możemy ich podzielić - odparł drugi, chyba ten sam, co twierdził, że Wielka Trójka jest smaczna. Już go nie lubię.
Wtedy dopiero zauważyłam wszystko, co się wokół mnie działo. Razem z siódemką innych półbogów byłam uwięziona w Piramidzie Cheopsa. Znajdowaliśmy się w celi, zamknięci. Za chwilę mieliśmy być pożarci przez gromadę dzikich potworów. A nasz los leżał w rękach oddalonej o tysiące kilometrów córki Hekate.
 Dopiero, kiedy leżący obok mnie Drake jęknął, próbując usiąść, zauważyłam, że wszyscy w pomieszczeniu nas obserwują. Percy wyszeptał coś o czterech herosach z Wielkiej Trójki i rzucił pytające spojrzenie na mojego chłopaka, który był synem Apolla. Czego nikt z nich nie wiedział, bo chłopak został uznany dopiero po porwaniu ich tutaj. Czyżby Percy myślał, że Drake jest synem Zeusa? Możliwe. Nie miałam czasu, na zastanawianie się nad tym, gdyż moją uwagę przykuł zgoła inny fakt. 
Wiedziałam, że wszyscy są rozbrojeni. Nikt nie miał przy sobie miecza, sztyletu czy nawet scyzoryka. Zresztą już dawno by takiej rzeczy użyli. Tak czy inaczej, poczułam, że coś znajduje się w mojej kieszeni. Wyjęłam tajemniczy przedmiot, przy okazji całkowicie go niszcząc. Otwarłam dłoń, aby dowiedzieć się, że była to mała muszelka. Była. Teraz już w czterech częściach. A kawałki połamanej muszelki zaczęły się wydłużać i łączyć, zmieniać swój rozmiar, a to wszystko prawdopodobnie działo się jedynie w mojej wyobraźni. Chociaż może jednak nie, bo gdy wstałam, oparta o właśnie powstały trójząb piaskowego koloru, wszyscy dosłownie zaniemówili. 
   I pierwszą osobą, która zdolna była się poruszyć był chłopak o morskich oczach i czarnych włosach, który podszedł do mnie i wyciągnął rękę.
 - Percy Jackson. - Bez wahania uścisnęłam jego dłoń.
_______________________________

No i zgadnijcie, kto się właśnie poznał? :) Nareszcie mogłam napisać ten fragment ^^ W ogóle pisząc ten rozdział (błagam, nie wypominajcie mi, jak długo) wcale tego nie zauważałam, ale - to prawda! - mamy już prawie TRZYDZIEŚCI ROZDZIAŁÓW. Tak, trzydzieści, taka ładna, okrągła, a przede wszystkim duża liczba. Naprawdę nie mogę uwierzyć, że nasze opowiadanie jest już takie długie. A to wszystko dzięki Wam, naszym Czytelnikom, bo gdyby nie było was i waszych motywujących komentarzy, nie miałybyśmy po co tego pisać. Tak więc nie zapomnijcie zostawić pod tym postem swojej oceny rozdziału (i primaaprilisowego dodatku ;P) w postaci komentarza.
-Maria