Błagam was, nie bijcie. Nie sądzę, aby ktokolwiek przeczytał tego posta, ponieważ epilog opublikowany był wiele miesięcy temu a ja sama także nie jestem pewna, co natchnęło mnie do pisania tego.
Wielu z Was w komentarzach pod epilogiem domagało się wyjaśnień co do wielu różnych spraw. Ja postanowiłam wam odpowiedzieć.
1. Po pierwsze - Drake i Kate (czy, jak kto woli, KaKe).
Ich stosunki były niepewne przez jeszcze jakiś czas, lecz po prawie pięciu latach on zadał to jedyne pytanie. A ona odpowiedziała "Tak." Wyobrażam sobie, że ich ślub odbył się nazajutrz, ale tak naprawdę przygotowania trwały ponad rok. Jeśli kogokolwiek to obchodzi, to świadkiem Kate była Annabeth, a Drake'a Leo, który, tak swoją drogą, także był już po ślubie. Ale o tym więcej w punkcie trzecim.
2. Percy. Niektórzy pytali, czy będzie jakaś kontynuacja, czy on powróci. Nie. Śmierci nie da się odwrócić, nawet w opowiadaniu fantasy. Nie ma o czym dyskutować.
3. Eva. W rozdziałach 30 i 31 były wzmianki o Evie i tajemniczej osobie, która jej pomagała. Pewnie chcecie wiedzieć, kto to. Chcecie też wiedzieć, co się stało. Podzielę więc to na dwa podpunkty:
a) Tajemnicza osoba. Pamiętacie wyspę, na której wylądowali nasi bohaterowie? Tę, na której pozostała jedynie Eva? Otóż okazało się, że była ona zamieszkana. Mieszkała tam piękna dziewczyna o imieniu Kalipso. Pewnie już wiecie, co się stało. Jako bonusową informację mogę dodać, że ona i Leo wzięli ślub zaledwie trzy lata po końcu całej tej historii.
b) Jak Eva odnalazła innych? A raczej, co ważniejsze, jak się tam dostała. Początkowo próbowała zrobić to za pomocą magii. Skutkiem było umieszczenie jej i Kalipso na jakiejś pustyni w Egipcie. Posejdon pomógł. Bo niby czemu nie? Oboje jego półboskich dzieci było na tej misji. Jeśli nie mógł pomóc, bezpośrednio, musiał użyć jakiś środków. W tym wypadku Evy i Kalipso.
4. Czy będzie jakaś kontynuacja? Sequel, druga część, jakiś dodatek, one-shot - względnie inne opowiadanie z tymi bohaterami.
Nie. Przynajmniej na razie niczego takiego nie planujemy. Może coś napiszę, jeśli pod tym postem pojawią się komentarze mówiące, że tego chcecie.
Tak więc mam nadzieję, że was zadowoliłam. Jeśli chcecie się czegoś jeszcze dowiedzieć, pytajcie za pomocą komentarzy. Brakuje mi tego bloga - i Was.
-Maria
--
edit. 15.11.15
W razie nieporozumień - Ala zmienia nick na Lydia.
wtorek, 16 września 2014
sobota, 12 lipca 2014
Epilog
Tych, którzy nie widzieli jeszcze rozdziału 31. "Katastrofalne skutki pozornie mądrych decyzji" zapraszamy TUTAJ.Niewiele zapamiętałam z samego pogrzebu, mimo iż był on przejmującym wydarzeniem. Wszyscy obozowicze zebrali się na plaży, i nikt nie wydawał się nie podzielać ogólnopanującego nastroju żałoby. Bądź co bądź każdy tutaj zawdzięczał coś Percy'emu, a wielu go podziwiało. Wszystkich dotknęła wiadomość o jego śmierci. Herosi dopiero schodzili się na pogrzeb, więc wokół był duży ruch, jednak panowała nienaturalna cisza. Omal nie podskoczyłam kiedy Drake położył rękę na moim ramieniu i zajął miejsce obok mnie. Poczułam ukłucie w sercu na myśl, że wszyscy w tym miejscu znali Percy'ego lepiej ode mnie. Lepiej niż ja – jego siostra.
- Jak się czujesz? – spytał mnie
Drake, patrząc troskliwie. Nie odpowiedziałam na pytanie. Nie wiedziałam jak.
Ostatnie dni przepłakałam, tak że na dzisiaj zabrakło łez. We mnie mnożyły się
setki emocji, a nad wszystkim przewyższał smutek i zagubienie.
Ciało zostało włożone do pustego
czółna i położone przez Jasona i Franka przed ambonką. Przyjaciele i rodzina
miały teraz wypowiedzieć swoje przemowy na temat Percy'ego. Na początek weszła
jego mama, następnie Annabeth i jeszcze parę osób. Ja miałam swoje miejsce na
koniec. Nie wiem dlaczego, ale każde wypowiedziane słowo wchodziło do mojej
głowy i od razu wychodziło. Nic do mnie nie docierało, dopóki ktoś nie potrząsną
moim ramieniem i powiadomił, że nadeszłam moja kolej. Przygładziłam lekko
czarną sukienkę i stanęłam przed tłumem półbogów. Już miałam
wyrecytować nauczone wczoraj zdania na temat Percy’ego, ale teraz wydawały mi się
strasznie puste i bez emocji. Postanowiłam iść na żywiło i włożyć w słowa wszystkie
moje uczucia.
- Mimo, że jestem siostrą Percy'ego
nie znałam go za dobrze – zaczęłam. - Właściwie przez całą podróż, mającą na
celu go uwolnić zastanawiałam się jaki on jest. Wyobrażałam go sobie jako
dzielnego, pewnego siebie i wspaniałego chłopaka. I mimo, że spędziliśmy razem
zaledwie parę dni, wiem że nie myliłam się co do niego. Jestem dumna z tego, że
mogłam być jego siostrą przez ten krótki czas. Mimo tego, że nasza misja
skończyła się sukcesem, czuję się teraz jakbym straciło to co jest
najważniejsze. - Spojrzałam jeszcze raz na tłum, pocałowałam Percy'ego w zimne
czoło, po czym usiadłam z powrotem na swoje miejsce.
Jason i Frank zanieśli łódkę na morze i delikatnie ją odepchnęli. Podobno to jakaś stara grecka
tradycja*. Może nawet nie drgnęło. Żadnej zmarszczki świadczącej o tym, że
wieje chociaż najmniejszy wiatr. Posejdon, mimo że go tu nie było, także
pogrążał się w żałobie.
Czułam się niezręcznie, gdy
Annabeth, łkając wtuliła się w mój sweter. Nieczęsto zdarzało mi się, aby umarł
ktoś bliski. Mam nadzieję, że to się już nigdy nie zdarzy. Nie wiem, czy moje
serce przeżyłoby jeszcze jeden, taki wielki wstrząs.
KONIEC.
408 komentarzy, nie uwzględniając tych spod epilogu (12.07.14),
34 276 wyświetleń,
40 postów.
Jesteście wspaniali i nie spodziewałyśmy się takiej frekfencji!
_____________________
* W rzeczywistości jest zwyczaj z "Władcy Pierścieni".
Nie wiemy co napisać... Blog powstał we wrześniu i nie możemy uwierzyć, że ten czas tak szybko minął. Chciałybyśmy podziękować wszystkim czytelnikom, z zwłaszcza tym, którzy dotrwali z nami do samego końca: Lakii, tiger0237'owi, Asi Guzek, ♥Ziemniak♥'owi, Sheili, Vaniljowej, weronice purchale, Lydii., Andżes, hop siup, Meggi Jackson, Rachel Dere oraz wielu Anonimom (Przepraszamy jeśli kogoś ominęłyśmy). Będzie nam Was brakować, ale też Waszych rad oraz komentarzy! Niestety czas pożegnania nadchodzi, ale mamy nadzieję, że natkniemy się na Was w przyszłości :)Dodamy jeszcze, że pojawiło się w sumie:
408 komentarzy, nie uwzględniając tych spod epilogu (12.07.14),
34 276 wyświetleń,
40 postów.
Jesteście wspaniali i nie spodziewałyśmy się takiej frekfencji!
poniedziałek, 7 lipca 2014
31. Katastrofalne skutki pozornie mądrych decyzji
- Kate, doprawdy doceniam to, co zrobiłaś, ale nie mamy
cza... - zaczęła Annabeth, ale Drake gwałtownie jej przerwał.
- Co to do niej masz? - krzyknął zbulwersowany. - Cały czas
się ją o coś czepiasz, kpisz i traktujesz jak gorszą. Co, bo będzie następną
ważną dziewczyną w życiu Percy'ego? Co ci szkodzi jej wysłuchać?
- Ja nie... - Zaczerwieniła się i próbowała obronić.
- Teraz Kate opowie nam o swoim śnie - powiedział ostro.
Wszyscy w ciszy zaczęli wpatrywać się we mnie w oczekiwaniu. Chyba nikt
wcześniej nie postawił się tak córce Ateny.
Streściłam im krótko sen. Przekazałam najważniejsze
informacje: o tym, że Eva z tajemniczą osobą będę czekać na nas przy
wyjściu z kluczami; trudniejszych i łatwiejszych częściach piramidy do
przejścia oraz o tajemniczej osobie, która ma pomóc Evie. Największe, jednak,
obruszenie przyniósł fragment o uważaniu na zachodnią część, gdyż tam jest
najwięcej pułapek, a im wyżej i bardziej na wschód, tym mniej ich będzie.
Teoretycznie, jeśli na zachodzie jest więcej przeszkód to pewnie tam jest
wyjście. Jest jednak jeszcze możliwa odwrotna wersja: chcą nas zmylić lub tam
coś jest ukryte. Trzeba też wziąć pod uwagę, że my teoretycznie tego nie wiemy.
Takim właśnie sposobem stanęliśmy w kropce. Jednak po
krótkiej debacie zrobiliśmy największy błąd: rozdzieliliśmy się. Wtedy
jeszcze nie wiedziałam, że przysporzy nam to jeszcze większych kłopotów.
Ja, Drake, Annabeth i Percy mieliśmy pójść w jedną stronę, a
Frank, Hazel, Jason i Piper w drugą. By nie było sporów oraz
by wszystko było rozegrane sprawiedliwie; losowaliśmy. Były cztery losy,
gdyż zgodnie ustaliliśmy, iż każdy nie będzie chciał odstąpić kroku swojej
drugiej połówce. Podobnie uczyniliśmy ze stronami, w które mamy wyruszyć. Mojej
drużynie trafił się zachód. Ustaliliśmy, że po dwunastu
godzinach (Annabeth i Piper miały zegarki) spotykamy się w tym samym
miejscu, a jeśli któraś drużyna nie pojawi się to pewnie jest w
niebezpieczeństwie lub znalazła wyjście. W takim przypadku ruszamy w ich stronę
by im pomóc lub także znaleźć się na wolności. Zapytałam się, co
będzie jeśli jedna drużyna znajdzie wyjście, a druga znajdzie się w niebezpieczeństwie.
- Wtedy niestety mamy problem, ale módlmy się, żeby nie było
takiej sytuacji - odpowiedziała mi Ann.
- A nie lepiej po prostu się nie rozdzielać?
- Lepiej, ale im dłużej tu jesteśmy tym większe
prawdopodobieństwo, iż odkryją, że uwolniliśmy się. Zbadanie obu stron zajmie
nam zbyt dużo czasu. Zwłaszcza, że długo nic nie jedliśmy i nie piliśmy. -
Kiwnęłam głową na znak uznania jej racji.
Używając kompasu wskazaliśmy drugiej grupie stronę, w
którą powinny zmierzać, a sami także zniknęliśmy w ciemnym korytarzu.
~*~
Szczerze zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście ta
strona, w którą poszliśmy miała być trudniejsza. Żadnych pułapek, ani trudnych
rozwidleń. Co jakiś czas skręty w różne strony, ale nic gdzie mamy, chociaż dwa
wybory. Taka sytuacja była jedynie na samym początku, gdy mieliśmy opcję prawo
lub lewo. Rzuciliśmy monetą, po czym ruszyliśmy w prawo.
Moi towarzysze też musieli się zacząć zastanawiać nad
tą sytuacją, ponieważ chwilę później zrobiliśmy sobie przerwę w wędrówce na
odpoczynek po długim marszu i przedyskutowanie tej kwestii. Niestety nikt nie
miał zielonego pomysłu, dlaczego tak jest, więc po prostu poszliśmy dalej.
Ku naszym nieszczęściu sprawa się sama rozwiązała. Po nie
wiem jak długim dystansie okazało się, że na końcu była ściana. Dlatego zostaliśmy
zmuszeni do odwrotu. Straciliśmy czas oraz energię.
- Super - mruknęłam ironicznie, sama do siebie.
Przez następne dwie,
trzy godziny wracaliśmy do punktu wyjścia. Następnie skręciliśmy w
lewo.
Nie wiedziałam, które położenie było lepsze. Aktualnie, czy
poprzednie. Stwierdzam, że bezmózgie ruszanie do przodu było zdecydowanie łatwiejsze. Mieliśmy chociaż jakiś
cel. Dojść do rozwidlenia, do końca korytarza - nie ważne. Po lewej stronie - w
przeciwieństwie do prawej - były co chwilę rozwidlenia, z co najmniej trzeba
odnogami. I jak się tutaj połapać?! Nie mieliśmy żadnego sznurka, więc
rzuciliśmy się do skrajności jak na tych wszystkich filmach: Percy bohatersko
zaczął rozpruwać swoją koszulkę, której nić zostawiała za nami ślad, ale co chwilę cienka nić się przerywała, więc daliśmy sobie spokój.
Nie wiem po jakim czasie spotkaliśmy pierwszego potwora, ale
szybko sobie z nim poradziliśmy. Im dłużej szliśmy tym więcej ich było. Eva
niestety miała też rację w kolejnej kwestii - im bardziej na wschód tym gorzej
będzie. Nie można przecież bronić się w nieskończoność, prawda? Wszyscy byliśmy
naznaczeni dużą ilością ran oraz siniaków. A przed nami była jeszcze długa
droga.
Stanęliśmy przed następnym rozwidleniem. Były trzy. Jak
zawsze rzuciliśmy monetą, by nie było obwiniania i pretensji wyboru któregoś z
nas.
Wiem, że moneta ma tylko dwie strony, ale podczas
początkowej, długiej wędrówki wymyśliliśmy jak zadecydować, gdy mamy parę
kierunków. Zbyt skomplikowane by opisać.
Annabeth podrzuciła złotą drachmę i upadła tak, że
widzieliśmy podobiznę Zeusa. Jednak po ułamku sekundy zmieniło się na nominał!
Byłam tego stuprocentowo pewna. Zerknęłam na towarzyszy wyczekując jakieś
reakcji, ale widocznie tylko ja to zauważyłam. Potrząsnęłam lekko głową.
Pewnie mi się tylko wydawało.
Szliśmy dalej, a na ponownym rozwidleniu wpatrywałam się w
monetę wyszukując jakiejś zmiany, ale nic się nie stało. Tak samo było w
następnym przypadku, ale podczas jeszcze kolejnego zaszła podobna zmiana.
Chwilę później wszystko nagle do mnie doszło.
- Ktoś nami steruje - wypowiedziałam swoje myśli na głos.
- A dokładniej? - zapytała Annabeth, a wszyscy zaczęli
wpatrywać się we mnie z oczekiwaniem.
- Kiedy rzucamy monetą. Jeśli wypadnie to, co on chce
nic nie robi, ale gdy coś idzie nie po jego myśli momentalnie zamienia strony
monety. Kieruje stronami, w które skręcamy.
- Jesteś tego pewna? - Spytał Percy marszcząc brwi.
- Tak - odpowiedziałam. - Tylko pozostaje kwestia, czy ten
ktoś jest po naszej stronie, czy przeciwnej - dodałam.
- Raczej naszej. Nikt przeciwko nam nie zadawałby sobie tyle
trudu, skoro istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że bez jego pomocy i tak się
zgubimy. - Powiedziała córka Ateny.
- To co teraz robimy? - Skierowałam swoje słowa na Annabeth.
- Właściwie to idziemy dalej i miejmy nadzieję, że owa
tajemnicza osoba dalej będzie nam pomagać.
~*~
Odkąd dowiedziałam się, że jestem herosem zastawiałam się
jak będzie wyglądać moja pierwsza ważna walka. Moi przyjaciele na
przykład pokonali Kronosa oraz Gaję. Jednak mimo tego zastanawiałam się, czy
naprawdę chciałabym coś takiego przeżyć. Czy nie lepiej być po prostu normalną
nastolatką? Słuchać muzyki, plotkować i latać za chłopakami? Moim wielkim
wyczynem miało być zabicie dziecka Minotaura, które jeszcze się na narodziło.
Tylko, jeśli to miało być takie mega trudne to nie miałam zielonego pojęcia jak
sobie mogłam poradzić w walce z cyklopem Asteropesem.
Potwór okazał się być... duży. Czekaj: olbrzymi. Jak na
trudnego do pokonania potwora przystało. Mimo tych wszystkich opowieści nie
mogłam sobie wyobrazić stworzenia wielkości piętrowego domu. Na żywo robi to
przerażające wrażenie. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że jesteśmy blisko
celu, ale najpierw musieliśmy go pokonać.
Początkowo byłam zdziwiona, że coś tak wielkiego zmieściło
się w tym pomieszczeniu, ale przy bliższym wpatrzeniu się doszłam do wniosku,
że jest te bardzo skomplikowana, ale też przemyślana budowla. Nie miałam
pojęcia jak ktoś to zrobił, ale w pewnym momencie przenieśliśmy się do
większego pokoju. Co dziwniejsze: nie zauważyliśmy tego! Ta piramida chyba na zawsze
pozostanie dla mnie wielką zagadką.
Zrobiłam krok przed siebie, gotowa się z nim zmierzyć.
Odruchowo sięgnęłam po miecz, lecz kiedy przypomniałam sobie, że go nie mam,
było już odrobinę za późno. Jednak gdy usłyszałam swoje imię i odwróciłam się w
stronę, z której dobiegał głos, wpłynęła we mnie nadzieja. Moi przyjaciele
wciąż tu byli, gotowi walczyć u mojego boku i pomóc mi sprostać wyzwaniu, które
mnie czekało. Nie mnie - nas.
Percy rzucił się na cyklopa, zanim ten zauważył, że w ogóle weszliśmy do pomieszczenia.
Kiedy olbrzym zauważył go, było już za późno dla niego na ratunek. Znaczy dla
Percy'ego, nie dla Asteropesa. Zanim jednak chłopak został zmiażdżony przez
gigantyczną maczugę, Drake zainterweniował. Jego atak nie odniósł takiego
skutku jakiego oczekiwał, ale przynajmniej odwrócił jego uwagę od mojego brata.
Zauważyłam jak Annabeth czaiła się za plecami naszego przeciwnika. Podskoczyła
wysoko, po czym wylądowała na plecach potwora, ale Astereopes był tak zajęty
Drake'iem, że nawet jej nie zauważył.
Ja oczywiście nic nie robiłam, ponieważ nie miałam czym. Przyglądałam się więc walczącym,
starając się im w tej walce nie przeszkadzać. Chociaż jakakolwiek pomoc by
im się zdecydowanie przydała. Annabeth właśnie podbiegła do Astereopesa, aby
zatopić w jego ciele ostrze swego miecza. Gdyby zrobiła to parę sekund
wcześniej, z pewnością dosięgłaby celu.
Niestety olbrzym zmieścił się w czasie i zdążył odeprzeć
atak. Córka Ateny stoczyła się na ziemię. Następnie cyklop złapał mojego brata
niczym szmacianą lalkę, a ja nie mogłam nic zrobić tylko patrzeć. Widząc, że
chłopak chyba coś złamał i nie będzie w stanie niczego zrobić, podbiegłam do
niego i bez słowa zabrałam trójząb. Drake w tym czasie zaszarżował. Zrównałam z
nim krok i wspólnie natarliśmy na olbrzyma. Ten odwrócił się w naszą stronę,
nie miał jednak najwyraźniej podzielnej uwagi, ponieważ gdy skierował swą
złość w moją stronę, dał Drake'owi szansę na przebicie go mieczem.
Ja tymczasem podbiegłam do Annabeth, ale okazało się,
że nic jej nie jest. Percy uznał, że może samodzielnie iść, więc oddałam mu
trójząb. Ann chciała oddać swój miecz Drake'owi, ponieważ trudno było jej nim walczyć. On jednak pozostał przy tym, który miał dotychczas. Tak, więc to ja,
jako jedyna nie miałam broni - znowu - i musieliśmy - znowu - ruszyć dalej.
Szliśmy przez długi czas przed siebie. Po dłuższej chwili, za
zakrętem, zobaczyliśmy przed sobą dwóch centaurów. Nie mam na myśli
takich typu Chejrona, tylko tych zdecydowanie mroczniejszych. Mieli poważne
wyrazy twarzy, trzymali ogromne i z pewnością ciężkie miecze, a futro na ich
"końskiej" części było czarne.
Schowaliśmy się za rogiem, ponieważ ku naszemu szczęściu
chyba nas nie zauważyli. Poczułam podniecenie, że w końcu coś się dzieje. Może
w końcu dojdziemy do nimfy? Nie mogłam się doczekać powrotu do Obozu Herosów i
dokończenia treningu. Większość moich umiejętności nabyłam w podróży, a i tak
dużo zawdzięczam moim genom po Posejdonie. Moim genom po Posejdonie... Zaraz,
to jest jakaś myśl! Przeszukałam umysłem najbliższą okolicę w poszukiwaniu
wody, lecz - czego można się było spodziewać po Egipcie - nic takiego nie
znalazłam. Nie mogłam jej też wyczarować, zważając na to, że musiałam oszczędzać siły.
Już chciałam chwycić za miecz i natrzeć na potwory, gdy przypomniałam sobie o tym, że go nie mam. Ach, jakie to straszne uczucie czuć się bezużytecznym! A nawet gorzej - zdawać sobie sprawę z tego, że jest się bezużytecznym. Tak czy inaczej zaczekałam, patrząc bezczynnie na to, jak moi przyjaciele ogłuszają a następnie zabijają oba potwory. Chyba zaczynam popadać w nałóg - zdecydowanie zbyt często patrzę się bezczynnie na walki. Cóż poradzić?
Już chciałam chwycić za miecz i natrzeć na potwory, gdy przypomniałam sobie o tym, że go nie mam. Ach, jakie to straszne uczucie czuć się bezużytecznym! A nawet gorzej - zdawać sobie sprawę z tego, że jest się bezużytecznym. Tak czy inaczej zaczekałam, patrząc bezczynnie na to, jak moi przyjaciele ogłuszają a następnie zabijają oba potwory. Chyba zaczynam popadać w nałóg - zdecydowanie zbyt często patrzę się bezczynnie na walki. Cóż poradzić?
Weszliśmy powoli do następnego pomieszczenia, nie do końca
wiedząc, czego oczekiwać. W końcu widzieliśmy tutaj już wiele różnych stworów i
- nie bez racji - obawiałam się wtedy czegoś okropnego. Nawet nie wiedziałam,
do jakiego stopnia to, co tam się odbędzie - a nie umiem określić tego inaczej
niż "krwawą jatką" - zryje mi psychikę.
Tak czy inaczej, weszliśmy do pomieszczenia wielkości co
najmniej sali tronowej. Drzwi do następnego pokoju znajdowały się jakieś
dwieście metrów od nas. Kiedy spojrzałam w górę ujrzałam znajdujący się wiele
metrów nad nami chropowaty strop. Nadal zadziwiał mnie ogrom całej tej
piramidy.
Kiedy ruszyliśmy niepewnie przed siebie, echo naszych kroków
rozległo się po całym pomieszczeniu. W pewnym momencie poczułam, iż z sufitu
coś na mnie kapie. Spojrzałam w górę i na moje czoło spadła kolejna kropla
substancji, która - ni zapachem, ni konsystencją - ani trochę nie przypominała
wody. Inni prawdopodobnie też to zauważyli, gdyż Annabeth ponagliła nas do
dalszej wędrówki (co nie było zbyt łatwe, biorąc pod uwagę fakt, że Percy miał
zranioną nogę). Naprawdę, jak teraz tak na to patrzę, powinniśmy byli biec od
początku.
Piekło rozpoczęło się, gdy z sufitu spadł pierwszy z nich.
Było to czarne, można by rzec dziurawe, stworzenie wysokości około jednego
metra. Wyglądem przypominało najbardziej... czy ja wiem? Nie było podobne do
niczego, co w życiu widziałam, ale gdybym miała to określić, to najbardziej
przypominało chyba konia. A raczej źrebaka lub kucyka. Stworzenie miało coś na
kształt grzywy - koloru zielono-turkusowego -, lecz stworzonej z czegoś na
kształt pajęczej sieci.*
Tak
więc coś mniej więcej takiego spadło nam tuż pod nogi, ryjąc w ziemi niewielki
krater. Sekundę później wychyliło swój obrzydliwy łeb i syknęło na nasz widok.
Percy szybko unieszkodliwił je za pomocą solidnego kopniaka. Tymczasem jednak
naokoło nas spadało coraz więcej i więcej tych stworów. Na razie nic nam nie
robiły, lecz przerażeni rzuciliśmy się do przodu. Annabeth nagle zatrzymała
się, by powiedzieć tylko, abyśmy się pospieszyli. Już chciałam ruszyć naprzód,
lecz gdy podniosłam wzrok gwałtownie odskoczyłam w tył - nie tyle
przerażona, co zdumiona tym, co zobaczyłam.
Podobno
każdy na świecie ma swojego genetycznego bliźniaka - kogoś kto wygląda
prawie tak jak ty. No cóż, "prawie" nie było dobrym określeniem na
podobieństwo postaci, która przede mną stała do mnie. I zdecydowanie nie był to
mój genetyczny bliźniak - bo czemu niby jakiś losowy człowiek miałby mnie
popchnąć tak mocno, że aż wpadłam na Percy'ego, który oczywiście się wywrócił.
Niezdarnie podnieśliśmy się i stanęliśmy na nogi, aby ujrzeć coraz więcej
potworków spadających z sufitu na posadzkę wszędzie dookoła nas.
- Och
nie. - rzekła Annabeth i cofnęła się o krok. - Ja znam te stwory.
- Ja
znam te stwory! - przytaknął ochoczo chórek osób do złudzenia przypominających
Annabeth. Dziewczyna wyciągnęła sztylet i z determinacją na twarzy oznajmiła:
-
Changelingi. Zmiennokształtni. Stworzenia zdolne przybrać każdą dowolną formę.
Nie możecie im pozwolić się zdezorientować. Musimy dotrzeć do tamtych drzwi! -
Wskazała ręką przejście do następnego pomieszczenia. Nie było jakoś szczególnie
daleko od nas, lecz na drodze do niego czyhało na nas co najmniej sto
changelingów, a każdy z nich miał wygląd Percy'ego, Annabeth, Drake'a lub mnie. Przełknęłam nerwowo ślinę. Nie
będzie łatwo, pomyślałam. Nie miało być.
-
Teraz! - krzyknęła Ann.
Biegiem
wyrwaliśmy się naprzód, siekąc mieczami wszystko, co wyglądało jak my starając
się przy okazji nie pozabijać siebie nawzajem. W pewnym momencie Percy potknął
się o jednego z trupów. Kiedy zawróciłam i pobiegłam, by pomóc mu wstać,
podciął mnie i walnął w nos. Zabolało wystarczająco, abym się zorientowała, iż
to jeden z potworów. Obnażył zęby w furii, gdy nagle przewrócił się na bok,
przebity ostrzem miecza. Okazało się, że należał on do Drake'a. Chłopak
schwycił mnie za dłoń i pognaliśmy w stronę Ann i Percy'ego. W pewnym momencie
poczułam, że ktoś schwycił mnie za ramię. W biegu odwróciłam się tylko po to,
aby zobaczyć Drake'a, który odciąga mnie od tego poprzedniego. W mig pojęłam,
że ten który uratował mnie wcześniej musiał być podmieńcem. Chociaż może nie,
ponieważ czemu niby wszyscy inni Drake'owie rzucaliby się na niego? Szybko
unieszkodliwiłam Drake'a, który trzymał mnie za rękę, wykręcając mu ją.
Rzuciłam się w stronę Drake'a - chyba tego właściwego, lecz zatrzymały mnie
dwie Annabeth i trzech Percy'ch. Postąpiłam krok w tył, lecz trafiłam na
ścianę. Bardzo możliwe, że to byłby moment, w którym przegrałam, lecz nagle
jeden z Percy'ch uśmiechnął się i przebił resztę mieczem.
-
Wszystko dobrze? - Zapytał dosyć bezsensownie. Oczywiście, że wszystko było
źle. Mimo to skinęłam głową. Razem z Percy'm pognaliśmy w stronę Annabeth
atakowanej przez pięciu moich podobieńców. Percy zabił dwóch z zaskoczenia,
lecz reszta odwróciła się prędko w naszą stronę. Dało to Annabeth szansę na
szarżę. Kiedy skierowała ostrze swojego miecza w moją stronę nieco panicznie
zawołałam:
-
Prawdziwa ja! Prawdziwa ja!
Chyba
się co do mnie przekonała, ponieważ już zostawiła mnie w spokoju.
-
Drake! - mimo wszystko krzyknęłam jego imię. Oczywiście odpowiedział mi każdy
Drake na sali. Było to nieco frustrujące. Lecz nagle wśród wszystkich głosów
wołających "Tutaj!" usłyszałam moje imię. Jeden inny. Jeden
prawdziwy. Ten jedyny.
-
Drake? - zapytałam. Już go nie usłyszałam. Spojrzałam znacząco na towarzyszy. W
mig zrozumieli: musimy go znaleźć i szybko stąd spadać.
Ruszyliśmy
do przodu, zabijając każdego sobowtóra Percy'ego, Annabeth, czy mnie. Niedługo
został już tylko jeden Percy, jedna Annabeth, jeden Drake i ja. Mieliśmy iść
dalej, lecz... Percy ruszył w naszym kierunku z mieczem w dłoni.
Zdezorientowana gapiłam się na niego, lecz groza sytuacji doszła do mnie w
momencie, gdy zaatakował Annabeth. Czy to możliwe, żebyśmy... O nie! Czy my
przegapiliśmy śmierć Percy'ego, a ten stwóc "zastąpił" go?! Nie, nie, nie! To niemożliwe! Przecież... Ale
dlaczego...? Z moich przemyśleń wyrwał mnie Drake unieszkodliwiając sobowtóra mojego brata.
Ze łzami w oczach przeszukaliśmy wszystkie leżące ciała.
Było to na tyle łatwe zadanie, że wszystkie changelingi po śmierci odzyskiwały
swoją prawdziwą formę. Szybko więc znaleźliśmy prawdziwego Percy'ego. Ku naszej uldze
oddychał z cichym pojękiwaniem.
Przeszukując changelingi znalazłam kawałek ambrozji, który w pośpiechu podałam
bratu. Nie uleczył całkowicie ran, ale mogliśmy iść dalej. Znalazłam jakiś miecz u martwego stworzenia. Ruszyliśmy do najbliższych drzwi, na szczęście były tylko jedne. Za nimi był... bardzo ekskluzywny pokój. Nowocześnie urządzony i zawierający wszystkie przedmioty, które pozwalają na normalne życie nie wychodząc z pomieszczenia. Na rozłożystej kanapie spała na boku drobnej budowy osóbka.
Gdy już było po wszystkim, podeszliśmy do Percy'ego. Stracił przytomność i odniósł wiele obrażeń, ale znaleźliśmy w szafce nektar, który nalaliśmy mu do ust. Zadrżałam z przerażenia, gdy całkowicie nic się nie stało. W panice potrząsnęła jego ciałem, by się obudził. Nawet nie poczułam jak moje łzy zaczęły spływać po mojej twarzy. Obraz mi się rozmazał. Jason odciągną mnie, a do mojego brata podszedł Drake, miał przecież dar uzdrawiania. Moje ciało zatrzęsło się w szlochu wiedząc czego ma oczekiwać. Ale to nie mogło się stać. Ja się nie zgadzam!
Następne spojrzenie Drake'a dało odpowiedź na wszystkie pytania.
Stało się.
Umarł.
Zemdlałam.
Popatrzyłam na reakcje przyjaciół, Annabeth położyła palec na usta dając do zrozumienia, że lepiej nic nie mówić. Przypatrywałam się istocie, by pojąć czym jest. Zmieniła ona lekko pozycję odpoczynku, czym odsłoniła kawałek brzucha, co sprawiło, że osłupieliśmy.
Wcześniej wizja spotkania nimfy wydawała się odległa, ale mało rzeczywista. W końcu czekała nas bardzo długa podróż i nie było czasu na zamartwianie się. Niestety, ta chwila właśnie nadeszła.
Maja wyglądała całkowicie inaczej niż sobie wyobrażałam. W moich przemyśleniach była piękną, złotowłosą niewiastą, tylko że z wielkim brzuchem. W rzeczywistości wyglądało to całkowicie inaczej. Zaniedbana spała w wielkiej, rozciągniętej koszulce, które optycznie jeszcze bardziej powiększała jej brzuch. Był on jeszcze większy niż można sobie wyobrażać, tak z osiem razy większy niż normalnej kobiety. Mimo że spała jej mina mówiła, iż jak najszybciej chciałaby zakończyć ten koszmar i, że ciążą była najgorszą rzeczą, która przytrafiła jej się w długim życiu.
Wszyscy domyśliliśmy się z czym mamy do rzeczy i nie mogliśmy wykonać nic bezmyślnie. Jeden fałszywy ruch mógł skutkować śmiercią. Nie wiedzieliśmy jak ustalić dokładnie plan, gdyż najmniejszy szmer mógł zbudzić nimfę.
Nim jednak doszliśmy do jakiegokolwiek porozumienia wszystko stało się w ciągu paru chwil. Drzwi po drugiej stronie pomieszczenia otworzyły się ze skrzypnięciem, a tam stała... druga część naszej grupy, czyli Piper, Jason, Frank i Hazel. Wciągnęłam głęboko powietrze patrząc jak Maja się budzi patrząc na nas z szokiem. Ruszyliśmy wszyscy biegiem na nią z atakiem. Już myślałam, że będzie łatwo. Przecież pokonaliśmy już tak dużo przeszkód! Wokół nimfy rozciągało się przeźroczyste pole siłowe, które odepchnęło pierwszą osobę, która do niego dobiegła, a w tym przypadku Percy'ego. Niestety jeśli chcieliśmy wypełnić misję nie mogliśmy do niego podejść. Pole było najwidoczniej tylko jednorazowe. W błyskawicznym tempie zatopiłam ostrze miecza w środku brzucha, gdzie znajdował się nienarodzony potwór. Ostatnim co zobaczyłam była przerażona mina Mai, ale pomimo bólu wyrażała ona też... ulgę? W sumie pozbyła się wielkiego ciężaru, który musiała znosić przez wiele lat. Gdy już było po wszystkim, podeszliśmy do Percy'ego. Stracił przytomność i odniósł wiele obrażeń, ale znaleźliśmy w szafce nektar, który nalaliśmy mu do ust. Zadrżałam z przerażenia, gdy całkowicie nic się nie stało. W panice potrząsnęła jego ciałem, by się obudził. Nawet nie poczułam jak moje łzy zaczęły spływać po mojej twarzy. Obraz mi się rozmazał. Jason odciągną mnie, a do mojego brata podszedł Drake, miał przecież dar uzdrawiania. Moje ciało zatrzęsło się w szlochu wiedząc czego ma oczekiwać. Ale to nie mogło się stać. Ja się nie zgadzam!
Następne spojrzenie Drake'a dało odpowiedź na wszystkie pytania.
Stało się.
Umarł.
Zemdlałam.
~*~
Obudziłam się w znajomym miejscu, już w Obozie Herosów. Musiałam nieźle zasłabnąć, by nie obudzić się przez parę dni... W jednej chwili przypomniałam sobie niedawne wydarzenia. Wypełnienie misji, a następnie śmierć mojego brata. I tak dużo przeszedł. Właściwie to on zabił największą ilość potworów. To on obniósł najwięcej obrażeń. To on zasługiwał na wypełnienie tej misji. To on powinien tutaj teraz być. Zdecydowanie nie powinno to się dostać mnie. Prawie nic nie zrobiłam. Było to całkowicie nie fair.
Wszystkie nie wyjaśnione wydarzenia się wyjaśniły, ale pogrążona w żałobie ledwo odbierałam wiadomości. Evie pomagała Kalipso, na której wyspę, jak się okazało, trafiliśmy. W nagrodę pozwolono jej ją opuścić. Mój ojciec, Posejdon, pomagał nam, ale też drugiej grupie, w piramidzie. By dojść do sposobu kontaktu musiał wiele wyszukać i uruchomić wszelkie kontakty.
Po paru dniach, i wielu rozmowach z psychologiem, zaczęłam normalnie funkcjonować. Annabeth była w podobnym stanie. My najgorzej wszystko przeżyłyśmy, ale innym także było strasznie ciężko. Właściwie to wszyscy zawdzięczali coś Percy'emu i byli zszokowani jego śmiercią.
Niedługo miał się odbyć pogrzeb.
Wszystkie nie wyjaśnione wydarzenia się wyjaśniły, ale pogrążona w żałobie ledwo odbierałam wiadomości. Evie pomagała Kalipso, na której wyspę, jak się okazało, trafiliśmy. W nagrodę pozwolono jej ją opuścić. Mój ojciec, Posejdon, pomagał nam, ale też drugiej grupie, w piramidzie. By dojść do sposobu kontaktu musiał wiele wyszukać i uruchomić wszelkie kontakty.
Po paru dniach, i wielu rozmowach z psychologiem, zaczęłam normalnie funkcjonować. Annabeth była w podobnym stanie. My najgorzej wszystko przeżyłyśmy, ale innym także było strasznie ciężko. Właściwie to wszyscy zawdzięczali coś Percy'emu i byli zszokowani jego śmiercią.
Niedługo miał się odbyć pogrzeb.
_____________________________________
To prawie, prawie koniec. Niedługo (najpóźniej piątek) pojawi się epilog. Jesteśmy średnio zadowolone z końca. Rozpoczynając bloga miałyśmy całkowicie inne plany. Jak wiele się zmieniło od tamtego czasu.Ala i Maria
wtorek, 17 czerwca 2014
Jesteśmy!
Wyjątkowo notka tylko od Alis :)
Wiem,
że nic się nie pojawiło od bardzo dawna, ale nie martwcie się, ponieważ
następny rozdział jest już w większej części napisany (będzie też dłuższy niż
poprzednie). Ja jutro wyjeżdżam i wracam
w niedzielę, ale planujemy, że Maria do końca tygodnia go
dokończy i opublikuje.
Wiedzcie
jednak, że ten czas nie był spędzony na odpoczynku! Wszystkie oceny trzeba było
poprawić. Maria od marca nie miała komputera i dopiero niedawno został
naprawiony, a w tym czasie ja też zostałam go na parę dni pozbawiona swojego.
Trzeba wziąć też pod uwagę, żę w weekendy często wyjeżdżamy. Byłyśmy też na
tygodniowej wycieczce z klasą. Czas leci tak szybko!
Bardzo
cieszymy się, że przybywa nam czytelników i dziękujemy za wszystkie miłe
komentarze pod poprzednim postem :)
Alis
EDIT!
Tak, tak. WIEMY! Miało być i nie
ma… Maria się nie wyrobiła i teraz wyjechała na dwu-tygodniowy wyjazd (brawa dla niej, bo napisała stronę A4 na komórce i przysłała mi mailem), a
ja do 14 lipca zostaję w domu. Ogólnie mamy już ponad 6 stron A4 czcionką 12, ale ledwo przekroczyłyśmy połowę tego, co chciałyśmy zamieścić, więc prosimy o jeszcze trochę cierpliwości…
Ala
poniedziałek, 28 kwietnia 2014
30. W egipskich ciemnościach
Annabeth ponownie omówiła
nasz plan ucieczki, a ja mimowolnie skierowałam swój wzrok na Percy’ego, który
co jakiś czas także zerkał na mnie skołowany. Niespecjalnie mu się dziwiłam.
Jestem tylko o rok młodsza, a gdy dowiedziałam się, że mam brata też nie mogłam
się do tego przyzwyczaić. Teraz jest kompletnie inaczej. Wtedy wiadomość o
rodzeństwie wydawała się tak daleka i mało możliwa. Było jeszcze tak dużo czasu
do pierwszego spotkania, a to tutaj stało się to tak nagle. Porwanie, Egipt,
cela i BUM! - W ciągu zaledwie paru chwil. Z jednej strony byłam przeszczęśliwa
z pierwszego spotkania, które wyglądało tak jak je sobie wyobrażałam (pomijając
fragment, iż jesteśmy uwięzieni), ale jednak nie wiedziałam, co planuje Eva –
jeśli cokolwiek zamierza zrobić. My omawiamy plan ucieczki, a to może
przeszkodzić mojej przyjaciółce.
- Annabeth – zwróciłam się
do córki Ateny, - ale jeśli wcześniej nie udało się wam stąd wydostać, to co
zmieni nasza obecność?
- Kate, już to mówiłam.
Teraz mamy jakąkolwiek broń. – Przewróciła oczami w geście irytacji i wskazała
ręką na trójząb, który zdecydowałam się oddać Percy’emu. Byłam pewna, że on
lepiej sobie poradzi z tego rodzaju bronią.
Kiwnęłam do Annabeth by
przyznać jej rację i wysłuchałam planu. Przyznam, że był bardzo przebiegły. Nie
umiałam docenić mądrości dzieci Ateny, gdyż ona była pierwszą córką bogini
mądrości, którą lepiej poznałam. Ku mojej uldze okazało się, iż Annabeth także
miała ze mną sny. Powiedziała, że nie ma pojęcia skąd ta więź.
Gdy wszystko zostało
omówione położyliśmy się na pryczach, a Jason, gdyż dostał ostatnią wartę
pilnowania czasu, miał za zadanie nas obudzić o odpowiedniej porze. Ogarnęłam
wzrokiem ciemne oraz zakurzone pomieszczenie, po czym zamknęłam oczy i
wyczerpana wpadłam w objęcia Morfeusza.
~*~
Rozejrzałam się
zdezorientowana po miejscu, w którym się znajdowałam. Rozległa plaża po jednej
stronie oraz tajemnicza dżungla po drugiej. Słońce wisiało wysoko nade mną,
świecąc w oczy. Po krótkiej chwili zorientowałam się, że była to wyspa, z
której wypłynęłam po ostatni klucz i ta sama, na której powinna znajdować się
Eva. Nie myliłam się. Moja przyjaciółka niemal od razu po moim
"olśnieniu" pojawiła się naprzeciwko. Pokonałam szybko parę kroków,
po czym rzuciłam się jej w ramiona. Ona odwzajemniła uścisk, ale szybko
oderwała się ode mnie i zaczęła do mnie mówić, patrząc się w moje oczy:
- Kate, nie martw się. Już
planujemy jak was wydostać. Jeśli będziecie mogli, postarajcie się dojść do
wyjścia, ale nie próbujcie go przekroczyć, gdyż ten, kto to spróbuje umrze. –
Jej głos był poważny, a wszystko mówiła szybko. Widać było, że wyuczyła się tej
kwestii na pamięć. Moją uwagę przykuła jednak inna sprawa: mówiła o sobie w
liczbie mnogiej. Niestety nie dała mi dojść do głosu. – Uważajcie na zachodnią
część piramidy, gdyż tam jest najwięcej pułapek, a im wyżej i bardziej na
wschód, tym mniej ich będzie.
- Eva, ale…
- Nie na długo uda mi się
utrzymać to połączenie. Pamiętaj o wszystkim, co ci powiedzia… – Ostatnie
kwestie były lekko przygłuszone, a obraz zaczął się rozmazywać…
~*~
- Kate - szepnął mi do ucha
Drake, potrząsając lekko za ramiona. Zamrugałam parę razy powiekami by
przyzwyczaić oczy do ciemności. Wszyscy siedzieli w kółku i mówili coś
półszeptem. Natychmiast przypomniałam sobie o moim dziwnym śnie, więc podeszłam
do nich by powiadomić ich po planach mojej przyjaciółki.
- ... możemy już zaczynać.
Za chwilę powinni podać posiłek - dokończyła Annabeth.
- Słuchajcie, dzisiaj w
nocy... - zaczęłam.
- Kate, już czas. Potem nam
powiesz. - Przerwała mi córka Ateny.
- Ale to jest ważne! -
sprzeciwiłam się.
- Nie mamy czasu! - Jej
słowa potwierdziły ciężkie kroki, które świadczyły, że ktoś zbliżał się do
naszej celi. Wszyscy zerwali się na stanowiska, a ja nie posiadając wyboru
także to zrobiłam. Szczerze mówiąc to nie miałam wielkiej roli do odegrania w
tej sytuacji. Sześć siódmych Wielkiej Siódemki jeszcze nie wiedzieli jaki
poziom osiągnęłam przez parę ostatnich dni. To działo jednak też w drugą stronę
- nie wiedziałam co oni potrafią. Dlatego też razem z Drake'iem oraz Hazel
stanęliśmy w kącie by w razie potrzeby pomóc reszcie.
W drzwiach słychać było
przekręcenie klucza, a następnie głośne skrzypnięcie metalowych drzwi. W
wejściu stanął mojej wielkości troll. Trzymał w rękach tacę, na której
postawiony był pojemnik ze skromną ilością jedzenia dla nas. Niestety miałam
już zaszczyt spróbowania tego ohydztwa.
Piper cichym, lecz
stanowczym głosem, używając czaromowy rozkazała by wszedł dalej, co on bez
wahania wykonał. Następnie wszystko stało się w przeciągu paru sekund. Percy
pchnął w niego trójzębem, tak że upadł na plecy z cichym jękiem. Jason związał
go prowizorycznymi, wietrznymi linami, a w tym czasie Annabeth owinęła go
sprawnie łańcuchami, które nie wiem skąd wytrzasnęła. Potem wyjęła jego klucze
do celi i przeszukała wszystkie kieszenie. Znalazła tam sztylet, który zgodnie
uznaliśmy, że powinna sama wziąć oraz kompas. To było tyle z przydatnych
rzeczy.
Frank przemienił się w
jadowitego węża. Wypełzł i sparaliżował pozostałych strażników. Wyszliśmy na
korytarz, który prowadził w dwie strony. Odebraliśmy strażnikom broń. Teraz
tylko ja i Hazel nic nie miałyśmy. Chciałam zasugerować kierunek i streścić mój
sen, ale ponownie nie dopuszczono mnie do głosu. Ja rozumiem, że nie mamy czasu
i tak dalej, ale jeśli jej matka jest boginią strategii to powinna mnie
wysłuchać, prawda? Tak mi się przynajmniej wydaje. Nie nalegałam jednak, bo
wszyscy jak jeden mąż polegali na Annabeth.
Modliłam się by wybrała
wschód, który miał być łatwiejszy do pokonania, ale nie mając kompasu nie
dowiedziałam się co wybrała. Żwawym krokiem pokonaliśmy parę nic mi nie
mówiących korytarzy. Zaczęłam się uspokajać myśląc, że może nie będzie tak
trudno. Jednak nagle usłyszałam głośny śmiech.
Zaczęłam rozglądać się
nerwowo, ale nic nie zobaczyłam. To coś szturchnęło mnie za ramię i popchnęło
na ziemię. Złapałam się z jękiem za obolałą rękę. Poczołgałam się cicho do
ściany i usiadłam tyłem do niej, by nic nie mogło mnie zaskoczyć od tamtej strony. Nikt
nie zwrócił na mnie uwagi, gdyż wszyscy wymachiwali bronią, mając nadzieję, że
może uda im się trafić w przeciwnika. Jak walczyć z kimś kogo się nie widzi?
Co jakiś czas ktoś był szturchany, albo popychany, a z najróżniejszych miejsc wydobywał się
złowieszczy chichot. W pamięci przesortowałam wszystkie potwory, które posiadały umiejętność
znikania. Niestety nic nie przychodziło mi do głowy. Spróbowałam z
drugiej strony. Ten śmiech kojarzył mi się z... harpią. Tylko że one nie się
takie trudne do pokonania, a ta jest wyjątkowo szybka. Chwilę... była taka
jedna, której imię oznaczało "wichrowa", "wietrzna", czy
jakoś tak. Tylko że ona nie mogła stać się niewidzialna. Dobra, mniejsza o to.
Poznanie imienia tej harpii nie sprawi, że będę mogła ją pokonać. Pewnie Annabeth
zaraz coś wymyśli. Dobra, nie. Nie mogę jak jakaś idiotka siedzieć tutaj pod
ścianą, kiedy oni walczą i liczyć na to, że córka Ateny coś wymyśli.
Zresztą harpia nic nam nie robi... Właśnie! Ona nic nam nie robi! Ma nas
jedynie zatrzymać, ale jeśli sama się wymknę... W mniej niż sekundę w mojej
głowie narodził się zwariowany plan, który postanowiłam wcielić w życie.
Powoli zaczęłam się
przesuwać w stronę Drake'a, a następnie szepnęłam mu do ucha by oddał mi swój
miecz. Niechętnie, ale na szczęście mi zaufał. Wymknęłam się drzwiami, po czym
zaczęłam szukać jakiejkolwiek kropelko wody. Na moje nieszczęście nie było
całkowicie nic. Postanowiłam się skupić. Może przy odrobinie szczęścia uda mi
się samej wyprodukować wodę? Dobra, skupienie. Zamknęłam oczy. Skupienie i
myślenie tylko o tej nieszczęsnej
cieczy... Bogowie, czemu właśnie kiedy chcę myśleć jedynie o jednej rzeczy, do głowy
przychodzą mi miliony innych myśli?
Nie ma za co.
Podskoczyłam zaskoczona i
dopiero po chwili doszła do mnie informacja, że ten głos odezwał się tylko w
mojej głowie. Otworzyłam powoli powieki, po czym ujrzałam przed sobą, leżącą na
ziemi, buteleczkę z odrobiną zwyczajnej wody.
- Dzięki, tato - mruknęłam
pod nosem, ale zaczęła we mnie kiełkować nadzieja.
Okręciłam nakrętkę z
pojemnika i zaczęłam powiększać objętość płynu. Gdy pomieszczenie było już
prawie całe wypełnione cieczą, otworzyłam drzwi do pomieszczenia, gdzie moi
przyjaciele całkowicie bez poczucia czasu cały czas walczyli z harpią. Woda za
moją pomocą zaczęła wlewać się do pokoju. Sterowałam ją tak, by omijała twarze
półbogów, a oni zaprzestali bezsensownej walki. Zaczęli przyglądać się temu co
robię.
W końcu woda doszła do
ostatniego kąta i zgodnie z moimi przewidywaniami... Ominęła niewidzialny
kształt wielkości ptaka z ludzką głową, czyli harpię. Podeszłam do niej i
wbiłam miecz Drake'a w jej ciało. Następnie zaczęłam zmniejszać objętość wody,
po czym schowałam ją do buteleczki.
Ogarnęłam wzrokiem
przyjaciół i udając, że nie widzę ich zdziwionych min oraz ledwo powstrzymując
się od śmiechu, zapytałam:
- To teraz mogę Wam
opowiedzieć mój sen?
Mamy już 30 rozdziałów :) Prosimy o komentarze!Ala i Maria
wtorek, 1 kwietnia 2014
29. I wtedy uniosłam trójząb i poczułam, jak wstępuje we mnie moc Posejdona...
Płynęłam już około pół godziny, ciągle w dół. Robiło się to już zdecydowanie
nudne. Nic więc dziwnego, że kiedy zauważyłam, że coś się błyszczy szybko
popłynęłam w tamtym kierunku. Okazało się, że mój pośpiech miał jakieś
podstawy: były to duże metalowe drzwi ze śluzą. Szybko wsunęłam się do środka.
Gdy woda opadła, ruszyłam naprzód w ciemny korytarz. Postąpiłam jednak o jeden
krok za daleko. Że ścian i sufitu wysunęło się mnóstwo pułapek, które
uruchomiłam stając na płytce naciskowej.
Myślałam,
że mam wyjątkowe szczęście unikając tego wszystkiego, kiedy jeden jedyny kolec,
zapewne umazany jakąś śmiertelną trucizną, wbił mi się w lewe ramię. Bardzo
możliwe, że wrzasnęłam z okropnego bólu, który przeszył mi rękę, a następnie
rozszedł się po całym ciele. Nikt i tak by mnie nie usłyszał. Nie sposób
opisać, jak się wtedy czułam. W sensie... Niby wiedziałam, że prawie wszyscy
herosi umierają młodo i tak dalej, ale dopiero w moich ostatnich chwilach
naprawdę pojęłam, że dotyczy to również i mnie samej. A jedną z moich
ostatnich myśli było to, że niestety nie mam obola, którym po śmierci mogłabym
zapłacić za przewóz przez rzekę Styks. Ciekawe, czy to prawda... Te wszystkie
opowieści o Podziemiu i tak dalej... Czy trafię do Elizjum? A może wiecznie
będę się błąkać po drugiej stronie podziemnej rzeki Styks? Nie sposób było
jeszcze tego określić.
Pozostało
mi tylko czekać, czując jak trucizna pożera moje ciało.
K O N I E C.
______________________________________
I właśnie w takich momentach nie wiem, co powiedzieć... Co napisać. Chcę tylko
Wam podziękować. Za to, że wytrzymaliście to wszystko, że dotrwaliście z nami
aż do teraz, aż do końca. Chcę wam podziękować za to, że byliście z nami przez
ten cały czas, że... No dobra, bez zbędnego gadania: Prima Aprilis!
Nie
bójcie się, ani nam w głowie tak kończyć tę opowieść. Po prostu nie mogłam się
powstrzymać od takiego małego żarciku. Zapomnijcie wszystko, co
przeczytaliście. Rozdział znajduje się niżej ;). Chcę jaszcze tylko napisać, że
dzisiaj (tak, w Prima Aprilis -,-) piszemy sprawdzian szóstoklasisty, więc
bardzo was proszę, abyście trzymali za nas kciuki.
Maria
______________________________________
Moje zdolności nawigacyjne wskazywały na to, że była to jakaś jeszcze
nieodkryta wysepka na Oceanie Spokojnym. Świetnie, to dobrze dla mnie.
Zanurzyłam
się głębiej. Było tutaj już bardzo ciemno, ale ja jakoś wszystko widziałam.
Właściwie to nic nie widziałam, ale w jakiś sposób dokładnie wiedziałam, gdzie,
co się znajduje. Przypominało to pewien rozdaj echolokacji, którą posiadają
delfiny i niektóre ryby.
Powoli
dostrzegałam, że dno opada, i zmienia swój kształt. Znajdowałam się w Rowie
Mariańskim. Było to jednak w pewnym sensie nieco niepokojące.
Zauważyłam,
że nieopodal leniwie płynie mały rekinek. Początkowo przestraszyłam się, ale on
zaczął się do mnie łasić, więc pogłaskałam go po grzbiecie. Przypomniałam sobie
jednak, po co tu jestem, gdy zauważyłam, że gdzieś w dole coś się błyszczy.
Serce mi zamarło, gdy zrozumiałam, co konkretnie to jest.
Moja
bransoletka! Musiałam ją upuścić, gdy głaskałam rekina, a teraz nie było już
żadnych szans, aby ją odzyskać. Byłam taka głupia! Przecież to moja jedyna
broń, w ogóle jedyna rzecz, jaką tutaj miałam!
No
cóż, trzeba grać takimi kartami, jakie się posiada. A że ja nie posiadałam
żadnych, teoretycznie nie mogłam zrobić nic. A właściwie to mogłam tylko iść (a
raczej płynąć) dalej. Kiedy jednak ujrzałam niewielką grotę w skalnym dnie
oceanu, nie mogłam się powstrzymać od zajrzenia do niej. Jednakże to, co ujrzałam
w środku skłoniło mnie do głębszego przeszukania jej.
Fakt, jak głupia byłam uderzył mnie sekundę zanim się zorientowałam, co
właściwie mnie otacza, gdzie się znajduję. Chyba naprawdę mam glony zamiast
mózgu! Który bóg mógłby strzec klucza zatopionego jedenaście tysięcy metrów pod
poziomem morza? Odpowiedź jest chyba oczywista i niezbyt dobrze mi wróży. Tym
bardziej iż znajdowałam się najwyraźniej w jakimś schowku bądź składziku na
broń. Tylko jeden rodzaj broni. Ktoś inny na moim miejscu pewnie ucieszyłby się
z możliwości zdobycia jakiegokolwiek oręża, ale ja nie. I tak umiałam
posługiwać się jedynie mieczem. A w takich warunkach trzeba się
naprawdę szybko uczyć, pomyślałam, gdy zauważyłam korytarz prowadzący do
następnego pomieszczenia. W końcu uznałam, iż lepiej jest mieć coś do obrony,
niż nic i złapałam pierwszą lepszą broń.
Z
trójzębem w ręku przeszłam dalej.
Pierwszą
rzeczą, która mnie zdziwiła, był fakt, iż w pomieszczeniu nie było ani jednej
lampy, czy innego źródła światła. Mimo to przedmiot na samym środku komnaty był
dobrze widoczny. Była to mała ambonka, na której leżało drewniane pudełko.
Nietrudno się było domyślić, co znajdowało się w środku. Szczerze mówiąc
spodziewałam się czegoś trudniejszego. Oczywiście tylko tak to wyglądało. Byłam
pewna, że na drodze będą jakieś pułapki. Dla zachowania wszelkich środków
ostrożności wykorzystałam fakt, iż wszędzie znajdowała się woda, aby przepłynąć
do ambonki nie dotykając podłogi. Już chciałam otworzyć pudełko, zabrać klucz i
szybko wrócić do Drake'a i Evy, ale powstrzymał mnie głos:
-
I chcesz to teraz zabrać? - Oczywiście było to pytanie retoryczne, ale włosy
zjeżyły mi się na głowie, kiedy się obróciłam w stronę rozmówcy. Jedna myśl
przemknęła mi przez umysł: Posejdon.
Posejdon.
Tyle myśli, dobrych i złych napływało mi do głowy na dźwięk tego imienia.
Normalnie zmieniłabym temat, odwróciła wzrok, ale teraz nie mogłam uciec. Hardo
uniosłam głowę. Starałam się nawiązać kontakt wzrokowy, ale po pierwszych
porażkach zaniechałam dalszych prób.
-
Kate, ja nie chcę z tobą walczyć. Chcę jedynie dać ci szansę. Szansę na
uratowanie świata, zaistnienia bardziej niż tylko jako moja córka. Zaistnienia
jako ty. - O bogowie, tylko nie to. Nienawidzę takich wykładów w stylu
"Musisz wiedzieć, że naprawdę cię kocham, cokolwiek by się nie stało... Bla,
bla bla”. Mnie to mało obchodzi. Nie należę do tych wrażliwych, łatwo
wzruszających się ludzi. Posejdon chyba to wyczuł, ponieważ westchnął, nie
kontynuując tematu.
-
Nie chcesz tego, co teraz zrobię. Ale musisz to przyjąć. - Zaintrygowana,
podniosłam wzrok. Co takiego może mi ofiarować Posejdon? Mój ojciec? Chyba nie
nowy okręt. Okręt... Rany, kompletnie zapomniałam o biednym Leo Valdezie, synu
Hefajstosa. Siedzi teraz w Obozie Herosów i czeka, aż powrócimy... Razem z jego
przyjaciółmi, na okręcie, który zbudował. Który teraz nie istnieje. Ale on
oczywiście nie może o tym wiedzieć. W myślach słyszę już jego słowa, ”Ani zadrapania!"
Oj. Niedobrze.
Błogosławieństwo Posejdona... Zaraz, że niby o co chodzi?
Chyba nie za bardzo słuchałam tego, co mówił mój ojciec, ale potaknęłam, na
znak, że się zgadzam. I nie wiem, co zrobił, ale poczułam się z tym
lepiej.
A
wtedy uniosłam trójząb i poczułam, jak wstępuje we mnie moc Posejdona. Mogłam
robić, co chciałam. Miałam władzę nad wodą i wszelkimi morskimi stworzeniami. I
czułam się z tym wspaniałe. Na przekór wszystkiemu, ci sobie zawsze
obiecywałam, spojrzałam na Posejdona z wdzięcznością.
Potem
złapałam skrzynkę z szóstą - ostatnią - częścią klucza, którego szukaliśmy i
wypłynęłam z pałacu boga morza. Po drodze na powierzchnię przyzwałam trzy
dorosłe hippokampy, pół ryby, a pół konie. Dosiadłam największego z nich i z
trójzębem w ręku wypłynęłam spod wody.
Mój
widok musiał robić spore wrażenie, ponieważ Drake, który najwyraźniej mnie
szukał, zatrzymał się i spojrzał na mnie z podziwem. Drake! Zeskoczyłam z
rumaka i podpłynęłam do niego. A kiedy nasze wargi się zetknęły nie czułam nic
oprócz soli obecnej w oceanie, którą chłopak cały przesiąknął. I nic się wtedy
nie liczyło. Tylko on. I ja. Razem. To było najważniejsze. Nawet nie
zauważyłam, gdy wpłynęliśmy pod powierzchnię. Nieważne. Stworzyłam niewielki
bąbel powietrza, w którym znalazły się nasze twarze, nienaturalnie blisko. I po
raz pierwszy on odwzajemnił mój pocałunek.
Ale
wtedy swobodę moich ruchów zablokowała złota siatka, która oplotła nasze ciała,
zabierając nas gdzieś w nieznanym kierunku...
~*~
-
Drake! Drake, popatrz - szepnęłam. Chłopak się poruszył, próbując się wygodniej
usadowić. Przez co oczywiście siatka, w której byliśmy uwięzieni boleśnie wbiła
mi się w lewy policzek. Przez chwilę jeszcze się szamotaliśmy, próbując
normalnie usiąść, ale oczywiście się nie udało. Zwróciłam jednak uwagę Drake'a
na nasze otoczenie. Nic dziwnego, że było mi tak gorąco. Znajdowaliśmy się
najprawdopodobniej w Egipcie, gdyż gryf niosący siatkę zmierzał najwyraźniej w
kierunku jakiejś piramidy. Nagle uświadomiłam sobie, co to dla nas oznacza, gdy
potwór zanurkował w locie, kierując się w stronę dziwnie świecącego wejścia do
piramidy... Piramidy Cheopsa. Tej, w której znajdowało się najsłynniejsze
więzienie dla półbogów. Uderzenie w ziemię... Zemdlałam...
~*~
- Ci z Wielkiej Trójki lepiej smakują? - Fakt, iż ktoś rozmawiał o herosach jak o posiłku w pełni mnie obudził. Otworzyłam oczy, a pierwszą rzeczą, a raczej osobą, którą zobaczyłam, była Annabeth Chase. Zszokowana przyjrzałam się jej dokładnie, gdyż nie mogłam się nadziwić, że widzę ją w innej sytuacji niż sen. Nagle zaczęłam się zastanawiać, czy ona wtedy śniła o tym samym. Może to wszystko wymyślała moja wyobraźnia?
Szybko
ogarnęłam wzrokiem całe pomieszczenie. Percy, Drake... Wszyscy cali i zdrowi.
Zaraz, nie! Odwróciłam się w kierunku, z którego wcześniej słyszałam tę rozmowę
i jęknęłam z bólu. Musiałam sobie nieźle poobijać kręgosłup, co teraz mi się
zwracało. Aj! Zauważyłam pięciu cyklopów, rozmawiających przyciszonymi głosami:
-
Jest tylko jeden sposób, aby to sprawdzić. A skoro i tak musimy się ich
jak najszybciej pozbyć... - odezwał się jeden z nich.
-
Co z tego, skoro mamy tylko czterech? Nijak nie możemy ich podzielić - odparł
drugi, chyba ten sam, co twierdził, że Wielka Trójka jest smaczna. Już go nie lubię.
Wtedy
dopiero zauważyłam wszystko, co się wokół mnie działo. Razem z siódemką innych
półbogów byłam uwięziona w Piramidzie Cheopsa. Znajdowaliśmy się w celi, zamknięci. Za
chwilę mieliśmy być pożarci przez gromadę dzikich potworów. A nasz los leżał w
rękach oddalonej o tysiące kilometrów córki Hekate.
Dopiero,
kiedy leżący obok mnie Drake jęknął, próbując usiąść, zauważyłam, że wszyscy w
pomieszczeniu nas obserwują. Percy wyszeptał coś o czterech herosach z Wielkiej
Trójki i rzucił pytające spojrzenie na mojego chłopaka, który był synem Apolla.
Czego nikt z nich nie wiedział, bo chłopak został uznany dopiero po porwaniu
ich tutaj. Czyżby Percy myślał, że Drake jest synem Zeusa? Możliwe. Nie miałam
czasu, na zastanawianie się nad tym, gdyż moją uwagę przykuł zgoła inny
fakt.
Wiedziałam,
że wszyscy są rozbrojeni. Nikt nie miał przy sobie miecza, sztyletu czy nawet
scyzoryka. Zresztą już dawno by takiej rzeczy użyli. Tak czy inaczej, poczułam,
że coś znajduje się w mojej kieszeni. Wyjęłam tajemniczy przedmiot, przy okazji
całkowicie go niszcząc. Otwarłam dłoń, aby dowiedzieć się, że była to mała
muszelka. Była. Teraz już w czterech częściach. A kawałki połamanej
muszelki zaczęły się wydłużać i łączyć, zmieniać swój rozmiar, a to wszystko prawdopodobnie
działo się jedynie w mojej wyobraźni. Chociaż może jednak nie, bo gdy wstałam,
oparta o właśnie powstały trójząb piaskowego koloru, wszyscy dosłownie
zaniemówili.
I pierwszą osobą, która zdolna była się poruszyć był chłopak o morskich
oczach i czarnych włosach, który podszedł do mnie i wyciągnął rękę.
-
Percy Jackson. - Bez wahania uścisnęłam jego dłoń.
_______________________________
No i zgadnijcie, kto się właśnie poznał? :) Nareszcie mogłam napisać ten fragment ^^ W ogóle pisząc ten rozdział (błagam, nie wypominajcie mi, jak długo) wcale tego nie zauważałam, ale - to prawda! - mamy już prawie TRZYDZIEŚCI ROZDZIAŁÓW. Tak, trzydzieści, taka ładna, okrągła, a przede wszystkim duża liczba. Naprawdę nie mogę uwierzyć, że nasze opowiadanie jest już takie długie. A to wszystko dzięki Wam, naszym Czytelnikom, bo gdyby nie było was i waszych motywujących komentarzy, nie miałybyśmy po co tego pisać. Tak więc nie zapomnijcie zostawić pod tym postem swojej oceny rozdziału (i primaaprilisowego dodatku ;P) w postaci komentarza.
-Maria
Subskrybuj:
Posty (Atom)